Nie mogę nie przyznać się do dreszczyka niepewności, ale też i emocji, w chwili, kiedy postanowiliśmy przejść na kuchnię roślinną.
Co prawda, przez rok mogłam przyjrzeć się z bliska temu, co jada moja wegańska Córencja, widziałam więc, że głodem przymierać nie będziemy, ale jednak ona zawsze wolała jeść potrawy proste i zdrowe, bez nadmiaru przypraw i dodatków.
No a my, jak przystało na nieco już wiekowych nie-chuderlaków (uwaga eufemizm!!!) lubimy zjeść d o b r z e, a wręcz p y s z n i e!
No a my, jak przystało na nieco już wiekowych nie-chuderlaków (uwaga eufemizm!!!) lubimy zjeść d o b r z e, a wręcz p y s z n i e!
No i cóż Wam mogę powiedzieć po tych pierwszych trzech miesiącach?
Jemy przepysznie! Nie oszukuję. Spytajcie mego Małżonka, ex-gigamięsożercę, który z apetytem pałaszuje roślinne potrawy i nie ma zamiaru wrócić do jedzenia zwierząt. Oczywiście głównie dlatego, że sam świadomie wybrał tę drogę. Ale też nie ukrywam, że staram się jak mogę, by smak potraw, które przygotowuję, był tym drugim powodem. :)
No właśnie. Po wielu latach, miałam już po kokardę wymyślania i przyrządzania jedzenia. Kuchenna rutyna zabija całkiem przyjemność z gotowania. W końcu ileż to razy można w kółko gotować te same potrawy!
Tymczasem poznawanie tajników wegańskiej kuchni okazało się dla mnie niezwykłą przygodą, a często też badaniem zupełnie nieznanych terenów i nieznanych smaków. Znów polubiłam gotowanie!
Najpierw trzymałam się dokładnie przepisów znajdowanych na wegańskich stronkach i blogach (na pasku po prawej wklejam te stronki, gdyby ktoś z Was szukał natchnienia). Ale ponieważ mój charakter zdecydowanie wyklucza trzymanie się na dłuższą metę przepisów, i to w każdej dziedzinie (no może oprócz prowadzenia samochodu), tak więc i tu, już po kilku pierwszych razach, zaczęłam improwizować i powiem Wam, że jest gdzie poszaleć!
Jest tyle nowych produktów, smaków, połączeń smaków, z których powstają następne nowe smaki - coś niesamowitego!
Tak więc, jeśli ktoś z Was jest bliski podjęcia decyzji o przejściu na dietę roślinną, a waha się z obawy przed rzekomym ubóstwem wegańskiej kuchni, to niech się nie boi, bo przy odrobinie chęci i zapału można wyczarować naprawdę pyszności. I nie trzeba być tu wcale kulinarnym mistrzem. Ja nie jestem.
O tym oczywiście będę opowiadać też w następnych notkach.
Na talerzach tofucznica i sojowe parówki?
OdpowiedzUsuńA co macie w słoiczkach?
Olej kokosowy. Jak ktoś nie może bez smarowania chlebka żyć, to olej koko jest ok.
OdpowiedzUsuńTo, że córeczka "zawsze wolała jeść zdrowo i prosto" to chyba nie do końca prawda :D
OdpowiedzUsuńAle moja Mamusia ma super bloga!!! <3
No a kto jadał warzywa z wody, w dodatku bez soli... Dla nas starych to nie do przeżycia! Fajnie że wpadłaś :)
UsuńCześć Mircia, wege muzo mamusina. ;) Masz rację, moja Przyjaciółka ma fajnego bloga. :)
UsuńJuż sobie kupiłam tofu, ale zjadłam tak po prostu, po kawałku:) Czekam na te przepisy, bo to, co na stoliku, wygląda apetycznie. Parówek sojowych u nas nie widziałam.
OdpowiedzUsuńJuż się szykuję do następnej notki ze szczegółami :)
Usuń