Czy po pięćdziesiątce, będąc od wielu lat żoną, matką i gospodynią domową, można zmienić spojrzenie na życie i odmienić całkowicie swoje wieloletnie nawyki żywieniowe? Otóż można!

Założyłam tego bloga w trzy miesiące po tym, jak wraz z mężem, do niedawna zatwardziałym mięsożercą, postanowiliśmy całkowicie zrezygnować z produktów odzwierzęcych i przejść na dietę roślinną, czyli wegańską.

Chcę Wam o tym opowiedzieć: opowiedzieć o tym co nami kierowało i zachęcić do zastanowienia się nad tym, co jecie. Ośmielić tych, którzy już trochę wiedzą, i którzy chcieliby zrobić podobny, wielki krok, ale nie mają odwagi.

Kuchnia wegańska nie jest ani niesmaczna, ani monotonna. Jest za to dla nas o wiele zdrowsza i pełna nowych smaków. Chcę Was tu o tym przekonać. To jak odkrywanie wielkiego, ciekawego świata za ogromnym oceanem niewiedzy. Może pokonamy go razem?


8.10.2016

Z cyklu: weganka w lokalu :)

Okazuje się, że życie weganki pragnącej spożyć małe conieco w "normalnym" lokalu gastronomicznym może okazać się wielką przygodą :)

W kawiarni najlepiej zamówić po prostu czarną kawę, o ciasteczku już sobie raczej nawet nie marzyć, bo w zwykłych kawiarniach ciastka wszystkie są tylko tradycyjne czyli jajeczno-maślane. Chcesz wegańskiego ciastka, zrób je sobie sama! Albo zakup wcześniej w wege-sklepiku i spożyj potajemnie przy stoliku w niewegańskim lokalu... Tak też już robiłam, da się.

Ale okazuje się, że niektóre zwyczajne kawiarnie oferują do kawy mleko roślinne! Ucieszyłam się bardzo na widok takiej deklaracji w jednej z kafejek w Złotych Tarasach i poprosiłam o frappé na sojowym mleku. 

Miła pani z uśmiechem przyjęła moje zamówienie, po czym przyniosła mi wielką białą pysznie wyglądającą kawę z równie wielką czapą z ... bitej śmietany... 

Na szczęście, po chwili konsternacji na widok mojej miny i podejrzliwego pytania "a z czego jest ta bita śmietana?...", załapała o co chodzi i bez wahania pobiegła zrobić mi nową kawę, ale od tej chwili już wiem że trzeba być czujnym!!!

Źrodło zdjęcia: internet



W innej kawiarni, tym razem na Ursynowie, zamówiwszy grzecznie czarną kawę, zapragnęłam zjeść do niej cokolwiek, bo akurat byłam bardzo, bardzo głodna. Jedyną pozycją w menu, która wydawała się obiecująca była "bruschetta z pomidorem i bazylią". Pani spytana przeze mnie z czym ta bruschetta dokładnie jest, powiedziała: "no, to jest taka bagietka zapiekana z oliwą, na to pomidor i bazylia."

Super! Zamówiłam radośnie, szcześliwa, że oto znalazłam coś dla siebie w lokalu pełnym ciastek, tortów i innych niewegańskich łakoci. 

Po paru minutach dostałam talerzyk z dwoma kawałkami bagietki, na bagietce pomidor z bazylią, a na tym... plaster parmeńskiej szynki...

"Pani se zdejmie" - odpowiedziała pani na mój protest w sprawie szynki.

Hm, oczywiście "se" nie zdjęłam, bardzo grzecznie acz stanowczo poprosiłam o przygotowanie nowej bagietki z pomidorem i bazylią ale BEZ szynki. Po kilku minutach fochów i przekonywań pani zabrała talerzyk i po jakimś czasie dostałam tę swoją bagietkę tym razem bez szynki. Ale tam już chyba nieprędko wrócę, bo coś mi mówi że to ONA po prostu zdjęła tę szynkę z bagietki i podała mi ten sam talerzyk...  ;-P

Przede mną służbowe przyjęcie, obowiązkowe zresztą, chyba zrobie sobie kanapki do torebki, bo hiszpańska kuchnia to głównie szynki, sery i chorizos... 

No cóż, ciężkie jest życie weganki, sama chciałam!  

14 komentarzy:

  1. Żal, że pani niekumata, bo miejscówka wygodna była.
    Pamiętam, jak 25 lat temu, byliśmy uważani za dziwaków. A nie byliśmy nawet wegetarianami, bo jedliśmy kurczaki i ryby. Ciężko było na spotkaniach towarzyskich. Kiedyś specjalnie dla nas, pani domu zrobiła zupę krem, bezmięsną, ale posypała ją skwarkami z boczku. Często też wesela czy huczne urodziny w knajpie z zamówionym przez gospodarzy menu, spędzaliśmy nad półmiskiem zieleniny. Zawsze jeździliśmy na imprezy, albo grille z własną wałówką. Ale potem znudziło mi się ciągłe tłumaczenie, dlaczego nie piję i nie jem tego lub owego. Potem mówiłam, że jestem AA mam zjechną wątrobę, hrehrehre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i jeszcze może być alergia - modne słowo...

      Usuń
    2. To też stosowałam, choć trochę się bałam zapeszyć.

      Usuń
  2. Annavilma,
    w lokalach nigdy nie szczelam fochów i jestem wyjątkowo grzeczna.Bo szynkę zdjęli,ale mogli napluć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem z a w s z e bardzo grzeczna. To ona strzelała fochy a nie ja. A grzanki dokładnie obejrzałam, na wszelki wypadek.

      Usuń
    2. To prawda, Annavilma jest zawsze grzeczna, może to trudne do uwierzenia, hrehre, ale tak jest. Wszystko widziałam, ale też się obawiałam, czy sfochowana nie napluje.

      Usuń
    3. Ale co to niby ma znaczyć "może to trudne do uwierzenia hrehre" cooo ??? ;)

      Usuń
    4. No bo takich grzecznych jest mało. :)

      Usuń
  3. Ja zawsze oglądam jedzenie w knajpach. Obawiam się tylko, że to nic nie daje. Kiedyś sanepid odkrył na pizzach (już nie powiem gdzie, ale miasto na B.) plemniki. Fuj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż. Na szczęście moje miasto jest na całkiem inną literę...

      Usuń
    2. Nie ciesz się, plemniki są w każdym mieście. ;)

      Usuń
    3. Ale może niekoniecznie na pizzy.

      Usuń
  4. Podobno nawet fruwajo w powietrzu. Zwłaszcza w pobliżu koszar.

    OdpowiedzUsuń