Czy po pięćdziesiątce, będąc od wielu lat żoną, matką i gospodynią domową, można zmienić spojrzenie na życie i odmienić całkowicie swoje wieloletnie nawyki żywieniowe? Otóż można!

Założyłam tego bloga w trzy miesiące po tym, jak wraz z mężem, do niedawna zatwardziałym mięsożercą, postanowiliśmy całkowicie zrezygnować z produktów odzwierzęcych i przejść na dietę roślinną, czyli wegańską.

Chcę Wam o tym opowiedzieć: opowiedzieć o tym co nami kierowało i zachęcić do zastanowienia się nad tym, co jecie. Ośmielić tych, którzy już trochę wiedzą, i którzy chcieliby zrobić podobny, wielki krok, ale nie mają odwagi.

Kuchnia wegańska nie jest ani niesmaczna, ani monotonna. Jest za to dla nas o wiele zdrowsza i pełna nowych smaków. Chcę Was tu o tym przekonać. To jak odkrywanie wielkiego, ciekawego świata za ogromnym oceanem niewiedzy. Może pokonamy go razem?


25.11.2016

To ci dopiero pasztet! (wegański, a jakże...)


Pasztety warzywne to następny rodzaj dań, kóre uwielbiam i jeść, i robić. 

Po pierwsze, dlatego, że są pyszne i można je jeść zarówno na chlebie jak i osobno. Ja wolę bez chleba.

Po drugie, dlatego, że robi się je szybko i łatwo. 

A po trzecie, bo można je zrobić z tego, co akurat zalega w lodówce. To bardzo wygodne, a pasztet wychodzi za każdym razem trochę inny, co również ma swój urok. Można też poszaleć sobie z przyprawami i nie trzeba specjalnie trzymać się przepisów, czego, jak może już wiecie, nie cierpię. Aczkolwiek oczywiście warto jakieś ogólne zasady zachować. Ja te ogólne zasady przyswoiłam sobie ze świetnego przepisu Jadłonomii na "pasztet warzywny doskonały".  Pierwszy pasztet robiłam według tego właśnie przepisu, a później to już jak zawsze u mnie - luźna inspiracja, zwana czasem też wolną amerykanką :) Zachowałam sobie tylko zasadę dodawania kaszy jadlanej ugotowanej i surowej - bardzo fajny patent, bo kasza trzyma pasztet w tak zwanej "kupie" i dzięki niej jest mniej lub bardziej zwarty, zależnie od tego ile tej kaszy wrzucimy.

I nieprawdą jest, jakoby do pasztetu konieczne były jaja. Bez jaj, absolutnie!

Pokażę na fotkach jak robiłam ostatni pasztet, co prawda już niezbyt zgodnie z oryginalnym przepisem, ale "ogólne zasady" pozostały :)

W lodówce zalegała mi marchew a na parapecie dynia. No to obie siup do gara (najpierw podsmażyłam cebulkę i trochę przypraw, bo lubię)


Później znalazłam jeszcze kawałek selera, też skończył marnie (a to feler...).


Poddusiłam, aż wszystko było miękkie i dorzuciłam jeszcze przypraw i natki pietruszkowej.


Zmiksowałam przy pomocy patyka, zwanego też żyrafą. Jak widać, niezbyt dokładnie, ale tak lubię.


Kaszę właściwie należało dodać przed zmiksowaniem, wtedy pasztet byłby bardziej zwarty, No ale ja zrobiłam odwrotnie. Dodałam na końcu. I też fajnie.


Mój kolorowy pasztecik po upieczeniu:


W przekroju widać wszystkie składniki. Kto chce gładszą konsystencję, musi sobie dłużej pomiksować, no i dodać kaszę PRZED miksowaniem, a nie po.



A to już najprzyjemniejszy widok, czyli pasztet na moim talerzu, z pomidorem, ogórkiem własnej roboty (Kasiu z Okołokuchennie, Twój przepis :) oraz majonezem wegańskim - bez jaj! :)


A tu jeszcze fotka jednego z poprzednich pasztetów, trochę bardziej zwarty i gładszy był, bo właśnie kaszę dodałam przed miksowaniem.


No więc kolejne danie, przy którego przygotowaniu można sobie poimprowizować. I naprawdę zachęcam Was. Bo i łatwe to, i smaczne, i zdrowe.

12.11.2016

Już nigdy nie wyleję dziecka z kąpielą ...

A konkretniej to nie wyleję już nigdy wody która zostaje w puszce czy słoiku po ciecierzycy!

Aquafaba, bo to o niej mowa, to właśnie ta cenna woda po ciecierzycy. Ma naprawdę niesamowite właściwości. Pisałam już wcześniej o niej, a dziś pokażę jaki pyszny omlet można sobie z niej przyrządzić. 

Tak dla przypomnienia, to właśnie jest ciecierzyca:


W naszej kuchni właściwie mało znana. Ja lubię dodawać ciecierzycę do sałatek, lubię ją też w towarzystwie szpinaku, kiedyś może pokażę to danie - nudnawy szpinak zyskuje bardzo na tej kompanii :)

Oto więc ona: aquafaba, starannie odcedzona ze słoiczka (czasem otwieram słoik czy puszkę WYŁĄCZNIE po to żeby wykorzystać tę czarodziejską wodę i później muszę kombinować do czego by tu użyć ciecierzycy :)


A to ona już w towarzystwie miksera do ubijania piany. Można użyć też takiego ręcznego druciaka, ale ja jestem kobietą na wskroś nowoczesną i używam eletrycznego, skoro go już mam.  ;P


Aquafaba zachowuje się przy ubijaniu zupełnie jak białko jaja.
Już po małej chwilce jest pianka,


a po następnej chwilce - proszę, wielka micha pełna sztywnej aquafabowej piany!


Nic więcej nie dodawałam, to naprawdę sama woda cieciorkowa :)

Kiedy już piana jest gotowa, w drugiej misce mieszam mąkę z ciecierzycy z mąką pszenną. Powiedzmy że 3/4 szklanki ciecierzycowej i 1/2 szklanki pszennej.

U mnie takie rzeczy zawsze na tzw. oko.  Ten typ tak ma i już ;)



Teraz można dodać szczyptę proszku do pieczenia, ale nie jest to niezbędne.

Dolewam mleka roślinnego, albo wody. U mnie pół na pół. Mieszam druciakiem, aż będzie ładna gładka masa. Gęściejsza niż ciasto naleśnikowe, ale nie bardzo gęsta. 


Do masy dodaję pianę i mieszam dość delikatnie,


a jak już będzie ładnie wymieszane ...



... wylewam na patelnię z rozgrzanym tłuszczem.

Polecam tutaj olej kokosowy, a zwłaszcza nierafinowany, z kokosowym zapaszkiem :) Omlet będzie miał jeszcze pyszniejszy smak i zapach. Ja najczęściej smażę na winogronowym, albo na kokosowym właśnie.


Tu omlet sobie pięknie bąbluje na patelni. Smażę na niedużym ogniu, pod lekko uchyloną przykrywką, żeby się szybciej ściął z wierzchu. Smaży się odrobinę dłużej niż jajeczny.

A kiedy się już troszkę zetnie z góry, a od dołu jest pięknie rumiany, trzeba bo przerzucić na drugą stronę. Polecam hiszpański patent używany przy smażeniu tortilli ziemniaczanej. Czyli przykrywkę. Zsuwamy omlet na przykrywkę (musi być w miarę płaska, moja ma rancik ale jakoś sobie z nim daję radę), a potem zdecydowanym ruchem odwracamy przykrywkę tuż nad patelnią, żeby na niej zgrabnie wylądował nasz omlecik, drugą stroną do dołu.



O tak wygląda po wylądowaniu:


A w czasie kiedy nasz omlet się dosmaża, otwieram sobie puszkę schłodzonego mleka kokosowego, żeby mieć czym go posmarować przed zjedzeniem :)


Omlet gotowy. Jest puszysty i pyszny...


A posmarowany kokosowym mleczkiem i posypany ciemnym cukrem jest po prostu bosssski...


Mam nadzieję, że narobiłam Wam apetytu i zachęciłam do zakupienia jutro puszki z ciecierzycą... Tylko pamiętajcie: nie wylewajcie wody!!!

6.11.2016

Rewelacyjne ciasto z jabłkami. Bez jaj!


Przypomniało mi się niedawno przepyszne ciasto z jabłkami, które piekł przed laty mój Tato. Przepis oczywiście przepadł, ale od czego mamy internet!

Znalazłam, troszkę po swojemu przerobiłam i oto jest :) 



Znów się okazuje, że już dawno temu znane były światu ciasta bez jaj :)

Polecam, bo jest pyszne, lekkie, wilgotne, można sobie dopasować ilość owoców (nie tylko jabłek, świetne było  też ze śliwkami, myślę że gruchy też zdadzą egzamin), a właściwie im więcej owoców, tym lepiej.

Przepis banalnie prosty, robi się w 10 minut i nie trzeba używać żadnych maszyn, wystarczy micha i łycha, albo takie metalowe mieszadełko do ubijania piany.

Na małą blachę potrzeba:

Suche składniki:
1,5 szklanki mąki
0,5 do 1 szklanki cukru, zależy od stopnia łasuchowatości
1 płaską łyżeczkę sody
cynamon, cukier waniliowy do smaku

Mokre składniki:
1 szklanka wody albo roślinnego mleka (albo pół na pół)
0,5 szklanki oleju 
1 łyżka soku z cytryny albo octu jabłkowego

No i jabłka, które obieramy i kroimy w cząstki, jak kto lubi.

Przygotowanie:

- Wymieszać w misce suche składniki
- Dolać mokre składniki i znów wymieszać
- Wrzucić pokrojone jabłka i raz jeszcze wymieszać
- Przelać ciasto do blaszki wyłożonej papierem, piec w piekarniku ok 45 - 60 minut w temperaturze 180 stopni. 




Pierwsze moje ciasto było z tej właśnie ilości składników, ale tego samego dnia piekłam następne, już w dużej blaszce i z podwójnej ilości.

Jest pyszne i znika natychmiast!

A poniżej wersja czekoladowa, czyli do suchych składników dodajemy 2 łyżki kakao albo mielonego karobu, jak kto woli.


Polecam, szczególnie tym, którzy nie wierzą w pyszne ciasta bez jaj :)