Czy po pięćdziesiątce, będąc od wielu lat żoną, matką i gospodynią domową, można zmienić spojrzenie na życie i odmienić całkowicie swoje wieloletnie nawyki żywieniowe? Otóż można!

Założyłam tego bloga w trzy miesiące po tym, jak wraz z mężem, do niedawna zatwardziałym mięsożercą, postanowiliśmy całkowicie zrezygnować z produktów odzwierzęcych i przejść na dietę roślinną, czyli wegańską.

Chcę Wam o tym opowiedzieć: opowiedzieć o tym co nami kierowało i zachęcić do zastanowienia się nad tym, co jecie. Ośmielić tych, którzy już trochę wiedzą, i którzy chcieliby zrobić podobny, wielki krok, ale nie mają odwagi.

Kuchnia wegańska nie jest ani niesmaczna, ani monotonna. Jest za to dla nas o wiele zdrowsza i pełna nowych smaków. Chcę Was tu o tym przekonać. To jak odkrywanie wielkiego, ciekawego świata za ogromnym oceanem niewiedzy. Może pokonamy go razem?


30.10.2016

Kuchnia roślinna jest wśród nas, czyli gołąbkowe refleksje :)


Tak sobie dziś rozmyślałam, przy robieniu gołąbków, że potrawy roślinne nie pojawiły  się w naszej kuchni dopiero teraz. Jadamy je przecież od lat, tylko dawniej nie nazywaliśmy ich wegańskimi :)

Takie na przykład gołąbki. Od zawsze były jedną z ulubionych potraw w naszym domu. Miały wersję mięsną, ale też i bezmięsną. Najczęściej to był ryż z grzybami, raz czy dwa spróbowałam nadzienia z kaszy gryczanej. 

Teraz pozwalam sobie na więcej różnorodności w komponowaniu gołąbkowego nadzienia. Na początek trochę inspiracji z netu, a później hulaj dusza! Jak to zwykle bywa z moim gotowaniem :)

Dziś nadzienie z ziemniakami, pieczarkami i suszonymi pomidorami. Porządnie przyprawione pieprzem, trochę czosnku.  

Ziemniaku najpierw ugotowane (niech żyją resztki z poprzedniego dnia!), potem ubite, ale niezbyt dokładnie. 


Nadzienie nie wygląda zbyt fotogenicznie. Ale mówie Wam: smakowało obłędnie! 


Dodatkowo, moje ostatnie odkrycie gołąbkowe: używam kapusty włoskiej zamiast normalnej. Nie wiem dlaczego nigdy wcześniej na to nie wpadłam! Podejrzałam to na blogu Vegenerata Biegowego. Zawsze męczyłam się topiąc wielką kapuścianą głowę w garze pełnym wrzątku, żeby zdjąć jeden po drugim jej liście. Okropnie żmudna robota. Kapusta włoska natomiast pozwala sobie zdjąć listki bez problemu i dopiero później wkładam je luzem, na chwilę, do gorącej wody, żeby trochę zmiękły i dały się ładnie zawinąć. 



Dodatkowa zaleta kapusty włoskiej: gotuje się znacznie szybciej niż z normalna biała. Nareszcie nie muszę poświęcać połowy dnia na przygotowanie gołąbków!



Ostatnia fotka już wieczorna, więc, jak zwykle, jakościowo dość nędzna. Ale gołąbki były pyszne!

Takich potraw wegańskich bez weganizmu i u Was na pewno się parę znajdzie.

Okazuje się, że kuchnię roślinną znamy od lat!


22.10.2016

Najwyższa pora docenić pora ...


A właściwie pora najwyższa, żeby docenić wszystkie warzywa!



Warzyw jedliśmy zawsze sporo, ale przyznam się, że specjalnie nie eksperymentowałam z ich przyrządzaniem, najczęściej były dodatkiem do obiadu, więc albo miały formę surówki, albo gotowanej jarzynki i to tyle. 

Teraz stały się podstawą naszego jedzenia i powiem, że naprawdę odkrywam je na nowo, i doceniam jeszcze bardziej, choć przecież zawsze bardzo je lubiłam.

A najbardziej cieszę się z tego, że docenia je również Mój Drogi Małżonek, który z wielkiego mięsożercy przeistoczył się cztery miesiące temu w roślinojadka i z zapałem zajada przyrządzane przeze mnie, czasem nieco eksperymentalne, warzywne potrawy, choć dawniej szczególnym miłośnikiem jarzyn nie był.

A naprawdę, jest z czym poszaleć, bo w końcu warzyw mamy do wyboru naprawdę sporo. Co prawda letnio-jesienny okres warzywnej prosperity właśnie się kończy, ale myślę że dam sobie radę i zimą, choć nie będę już wracała tak radośnie objuczona z sobotniego bazaru. 

Parę fotek z moich warzywnych obiadków, ot tak, dla zachęty:

Kabaczek w towarzystwie ciecierzycy, papryki i jarmużu, a wszystko w tomacie. Jarmużu dodałam w ostatniej chwili, głównie dla koloru, a okazał się przyjemnie chrupiącym i bardzo smacznym dodatkiem.  

Kapusta włoska z fasolą, też w tomacie. 
Dodałam do niej papryki wędzonej i to był strzał w dziesiątkę. Taki fasolowy bigosik. Pyszny!

Smażony kalafior z marchewką - niedawno odkryte przez przypadek połączenie. Bardzo fajne, naprawdę. A koperek do kalafiora to dla mnie jak kropka nad i. 

Przypomniało mi się, że w dzieciństwie nieraz jadłam ziemniaki ubijane razem z gotowaną marchewką. Teraz często tak robię. Bakłażan w sosie czosnkowo - sojowym, tak trochę niby po tajsku.  

Niektóre fotki znów niestety są kiepskie, mam nadzieję, że nie wpływają bardzo ujemnie na apetyczność wyglądu moich obiadków... Będę sobie chyba musiała jakieś kulinarne foto-studio zorganizować, bo przy zwykłej lampie te zdjęcia wychodzą mocno takie sobie :(

A na koniec pomidory, które musieliśmy ewakuować z krzaków przed nadchodzącym zimnem. Trochę się martwiłam, że nie zdążyły dojrzeć. Ale z drugiej strony korciło mnie zawsze, żeby spróbować jak smakują smażone, a wszystko przez Fannie Flag i jej książkę :)


No więc już wiem, że są warte grzechu. Posoliłam je, popieprzyłam i przed smażeniem obsypałam plasterki mąką kukurydzianą. Wyszły pyszne, lekko kwaskowe, ale miękkie i jednocześnie trochę chrupiące, dzięki panierce.


Bardzo często szukam warzywnych inspiracji w necie. Jest tego bardzo dużo, wystarczy sobie zajrzeć na durszlak.pl, albo po prostu wpisać w wyszukiwarce co tam sobie chcemy i zaraz propozycji jest co nie miara. Ja na ogół tylko podłapuję pomysł, a potem już sama kombinuję szczegóły. Nie mam cierpliwości do przepisów, taka już moja natura. Czasem oczywiście później nie pamiętam co z czym i jak robiłam, ale dzięki temu kulinarnym improwizacjom w moim życiu nie ma końca... 

Do czego i Was namawiam gorąco :)



17.10.2016

Kotletowe LOVE

Dawno, dawno temu, na tzw kuchennej grupie dyskusyjnej  oficjalnie zwanej "pl.rec.kuchnia" pewna MechaGodzilla, zwana inaczej Mechcią, zamęczała nas pytaniami jak zrobić pyszne mielone kotlety.  Dyskusja się ciągnęła tygodniami, dobre rady sypały się jak z rękawa, Mechcia przystępowała po raz kolejny do robienia kotletów i ciągle była z nich niezadowolona...

Pamiętam, że i mnie moje kotlety nie smakowały, dopóki mój Tato, który był dla mnie zawsze kulinarnym guru, nie włożył mi do głowy zasady, że podstawa udanego kotleta to pieprz i podsmażona cebulka...

Tej zasady trzymam się do dziś, a zwłaszcza dziś, kiedy moje wegańskie kotlety to prawdziwa jazda bez trzymanki. Robię kotlety dosłownie ze wszystkiego!

Dlaczego w ogóle robić kotlety, kiedy się zrezygnowało z jedzenia mięsa? Czy z tęsknoty za jego smakiem? Niekoniecznie. Nie byłam chyba mięsnym smakoszem, bo za smakiem mięsa nie tęsknię wcale. 

Lubię jednak urozmaicone posiłki, więc oprócz warzyw i kasz, makaronów czy ryżu, w naszych drugich daniach często pojawiają się one: KOTLETY.

Kotlety naprawdę można zrobić ze wszystkiego. Ja najczęściej zaglądam do lodówki w poszukiwaniu resztek z poprzedniego dnia. Został kalafior? Będą kalafiorowe. Zostały ziemniaki? No to ziemniaczane. Marchewka została po wyciśnięciu soku w sokowirówce? Marchewkowe kotlety są pyszne! 
Jeśli akurat nic w lodówce nie znajdę, wyjmuję ciecierzycę albo fasolkę w puszce, albo co mi tam wpadnie w ręce. Prawie zawsze się coś znajdzie.

To były kotlety ziemniaczane z dodatkiem gotowanej marchewki.

Warzywa rozdrabniam mikserem, do tego trzeba dodać jakiegoś zagęszczacza: np płatków owsianych, mąki z ciecierzycy, kukurydzianej czy ryżowej. Fajnie też skleja kotlety mąka ziemniaczana. Można też zmielić trochę siemienia lnianego i zalać odrobiną wrzątku, a jak się zrobi z niego kleik, dodać do kotletowej masy. Dobrze robi dodatek ugotowanej kaszy, np, jaglanej, czy gryczanej. Co kto lubi, co kto w domu ma. 

Tutaj kotlety z brokułów i kaszy gryczanej. Nie, nie jedliśmy do nich sałatki z tąże kaszą gryczaną, zaplanowane były ziemniaki, ale musiałam szybko pstrykać fotkę, bo już chciał zapadać jesienny zmrok, a ziemniaczki jeszcze pyrkały sobie radośnie w garnku, więc pacnęłam na talerz łychę sałatki, żeby kotletom nie było smutno na talerzu...

Tak jak mówiłam, podstawą są przyprawy. Tak więc prawie zawsze jest w moich kotletach podsmażona cebulka, pieprz oraz różne przyprawy, gotowe mieszanki lub poszczególne zioła. Odrobina czosnku też się zawsze przyda.

Kotlety można przed smażeniem obtoczyć w bułce tartej, ja często używam do tego mąki kukurydzianej, a czasem po prostu smażę jak leci. Prawie zawsze wychodzą pyszne :)   Nie chwaląc się, oczywiście...

Poza tzw mielonymi, na naszych talerzach pojawiają się też kotlety sojowe. 

Żeby były smaczne, trzeba im tego smaku dodać, bo bez tego będą przypominały namoczoną tekturę. Kto ich próbował, ten wie. Na początku zawsze tak wychodzą. Ale dla upartego nic trudnego. Zgłębiwszy temat kotleta sojowego, już wiem, że  najpierw trzeba je namoczyć na parę minut w gorącej zalewie z przyprawami, lub bulionem (rzecz jasna wege :), a później dopiero przystąpić do dalszych działań. 

Moi domownicy najbardziej lubią je w formie panierowanej, a sekretem jest tu użycie czarnej soli himalajskiej, o której pisałam już w notce o wegańskich smaczkach.  Wypisz wymaluj schaboszczaki! Tyle że bez mięsa. 

Oto i one: schabowe bez mięsa

Innym, bardzo pysznym, sposobem na kotlety sojowe jest przygotowanie ich według przepisu ze strony "Atelier smaku". Są to kotlety sojowe á la kaczka z jabłkami

Próbowałam. Nawet nasz jedyny wtedy jeszcze pozostały w domu mięsożerca był zachwycony i zaskoczony tym smakiem. 

Poniżej wklejam filmik z przepisem, naprawdę zachęcam Was do spróbowania, nawet z czystej ciekawości. Mile Was zaskoczy ta potrawa! 






No to by było na tyle w temacie kotletów. Na dziś, bo mam też w planach zgłębienie tematu kotletów z seitanu (tajemnicze słowo, wiem), ale muszą one chwilę poczekać, bo czasu nie mam na wszystko. Co się odwlecze, to nie uciecze, a im  dalej w las tym więcej drzew, czy jakoś tak...   ;P

13.10.2016

Nasza podwójna świadomość

Niektórzy z Was pewnie znają ten filmik. A kto nie zna, to proszę, obejrzyjcie. To tylko parę minut. Nie ma w nim nic strasznego, tylko parę minut rozmowy matki z dzieckiem.




Ten krótki filmik zrobił na mnie kiedyś ogromne wrażenie. Zobaczyłam go kiedy już nie jadłam mięsa. Co prawda wtedy uważałam, że to z powodów zdrowotnych. Teraz myślę sobie, że nie chciałam przyznać się nawet przed sobą, że WIEM, że jedzenie zwierząt jest straszne. 

Oczywiście nie dla wszystkich.

Dzieci rodzą się z tą niezwykłą, prostą i niewinną wizją świata, którą  później gdzieś tracimy. Coś jest dobre, a coś innego złe. Król jest nagi, skoro nie ma na sobie ubrania. A my jemy kawałki zabitych zwierząt, mówiąc że to kotlet.

Kiedy ucieka nam to proste dziecięce widzenie świata? Tak łatwo można przekonać dziecko, że kotlecik jest zdrowy, że mięsko trzeba zjeść. Przekonały nas do tego nasze mamy, zaczęliśmy zjadać z apetytem panierowane kotleciki, gotowane paróweczki, mięsko z rosołu, wędlinkę z uśmiechniętym misiem.
Smaczne? Smaczne. Zdrowe? Mamusia mówi, że zdrowe. No to zajadamy, nie zastanawiając się z czego konkretnie zrobiony jest ten smakowicie pachnący kotlecik. 

W ten sposób powstaje w nas taka jakby podwójna świadomość. 

Dzieci lubią zwierzęta. Każde chce mieć pieska czy kotka. Na wakacjach na wsi z radością biegną obejrzeć świnki czy pogłaskać cielaczka. Co by powiedziały, gdyby się dowiedziały co się z tymi zwierzakami niedługo stanie? A gdyby to zobaczyły? 

Co by każde z nas powiedziało, gdybyśmy zajrzeli do środka zakładów mięsnych, z których wyjeżdżają do sklepów pachnące, czyściutkie, zapakowane w folie kawałki mięsa i wędliny. Potraficie sobie wyobrazić co się tam  dzieje? Mielibyście odwagę tam zajrzeć? 

"No ja wiem przecież, że mięso, które jem, pochodzi ze zwierząt" - powiesz. Ale czy miałbyś odwagę zobaczyć z czego dokładnie i jak produkuje się Twoją ulubioną kiełbasę? "Nie, chyba raczej nie, po co? Nie chcę wiedzieć. Nie jest mi to potrzebne."

Aha, no właśnie, chyba nie chcesz wiedzieć. No to masz tę wiedzę, czy jej nie masz? W Twojej podwójnej świadomości kotlecik i kiełbaska mają nadal postać potrawy z dzieciństwa, którą - czary mary - ktoś wyczarowuje w fabryce kiełbasek, żebyś sobie mógł ją kupić w sklepie i zjeść.  

Ostatnio jedna z moich koleżanek, w czasie dyskusji która zrodziła się na wieść, że zostałam weganką, opowiedziała, jak to jej kilkuletnia córeczka na widok świni powiedziała "świnko, jesteś śliczna i kochana, ale ja bardzo lubię jeść szyneczkę z twojej nóżki", na  co wszyscy wybuchnęli śmiechem. 

No tak, cóż ja tu mogę powiedzieć...

Tak właśnie wychowujemy nasze dzieci, tak samo przecież nas wychowały nasze mamy.

A przecież wiele z nas deklaruje miłość do zwierząt! I jak to naprawdę jest z tą miłością?

Kochamy psy, kochamy koty, tak mocno jakbyśmy kochali członka najbliższej rodziny. Chińczycy zabijają psy i zjadają ich mięso? Straszne! Skandaliczne! Jak można!  A my zabijamy i zjadamy krowy, uznane przez Hindusów za zwierzęta święte. 

Zjedlibyście mięso psa?  
Nie?  A dlaczego?
Czym różni się pies od innego zwierzęcia? 

Czy tylko tym, że został uznany za zwierzę domowe, nie zabijemy go i nie zjemy? 

Czy dlatego, że jest zwierzęciem inteligentym, przywiązanym do człowieka?

A krowa, czy świnia - czy wiecie jak inteligentne są to zwierzęta i jak bardzo przywiązują się do ludzi? Jeśli tylko, oczywiście, jest im dana taka szansa. Najczęściej nie mają takiej możliwości, traktowane od początku do końca swego krótkiego i pełnego cierpienia życia jako dawca mleka, dawca dzieci na mięso, dawca mięsa... 

Nie boli Was to ?



Gdzie się kończy nasza miłość do zwierząt ?

No oczywiście wiem, że nie wszyscy deklarują miłość do zwierząt. 

Wielu moich znajomych, na wieść, że przeszłam na kuchnię roślinną, deklaruje od razu: "Ja bym tak nie mógł/mogła, ja kocham jeść mięso".  

No i dobrze, skoro kochasz jeść mięso - jedz je sobie, nie będę się wtrącać. 

Zresztą sama nie byłam lepsza, przez całe swoje życie żyłam z tą podwójną świadomością. Ale przecież nigdy nie jest za późno na zmiany w naszym życiu.




8.10.2016

Z cyklu: weganka w lokalu :)

Okazuje się, że życie weganki pragnącej spożyć małe conieco w "normalnym" lokalu gastronomicznym może okazać się wielką przygodą :)

W kawiarni najlepiej zamówić po prostu czarną kawę, o ciasteczku już sobie raczej nawet nie marzyć, bo w zwykłych kawiarniach ciastka wszystkie są tylko tradycyjne czyli jajeczno-maślane. Chcesz wegańskiego ciastka, zrób je sobie sama! Albo zakup wcześniej w wege-sklepiku i spożyj potajemnie przy stoliku w niewegańskim lokalu... Tak też już robiłam, da się.

Ale okazuje się, że niektóre zwyczajne kawiarnie oferują do kawy mleko roślinne! Ucieszyłam się bardzo na widok takiej deklaracji w jednej z kafejek w Złotych Tarasach i poprosiłam o frappé na sojowym mleku. 

Miła pani z uśmiechem przyjęła moje zamówienie, po czym przyniosła mi wielką białą pysznie wyglądającą kawę z równie wielką czapą z ... bitej śmietany... 

Na szczęście, po chwili konsternacji na widok mojej miny i podejrzliwego pytania "a z czego jest ta bita śmietana?...", załapała o co chodzi i bez wahania pobiegła zrobić mi nową kawę, ale od tej chwili już wiem że trzeba być czujnym!!!

Źrodło zdjęcia: internet



W innej kawiarni, tym razem na Ursynowie, zamówiwszy grzecznie czarną kawę, zapragnęłam zjeść do niej cokolwiek, bo akurat byłam bardzo, bardzo głodna. Jedyną pozycją w menu, która wydawała się obiecująca była "bruschetta z pomidorem i bazylią". Pani spytana przeze mnie z czym ta bruschetta dokładnie jest, powiedziała: "no, to jest taka bagietka zapiekana z oliwą, na to pomidor i bazylia."

Super! Zamówiłam radośnie, szcześliwa, że oto znalazłam coś dla siebie w lokalu pełnym ciastek, tortów i innych niewegańskich łakoci. 

Po paru minutach dostałam talerzyk z dwoma kawałkami bagietki, na bagietce pomidor z bazylią, a na tym... plaster parmeńskiej szynki...

"Pani se zdejmie" - odpowiedziała pani na mój protest w sprawie szynki.

Hm, oczywiście "se" nie zdjęłam, bardzo grzecznie acz stanowczo poprosiłam o przygotowanie nowej bagietki z pomidorem i bazylią ale BEZ szynki. Po kilku minutach fochów i przekonywań pani zabrała talerzyk i po jakimś czasie dostałam tę swoją bagietkę tym razem bez szynki. Ale tam już chyba nieprędko wrócę, bo coś mi mówi że to ONA po prostu zdjęła tę szynkę z bagietki i podała mi ten sam talerzyk...  ;-P

Przede mną służbowe przyjęcie, obowiązkowe zresztą, chyba zrobie sobie kanapki do torebki, bo hiszpańska kuchnia to głównie szynki, sery i chorizos... 

No cóż, ciężkie jest życie weganki, sama chciałam!  

6.10.2016

To czego Ty właściwie nie możesz jeść?..

Tak czasem mnie ktoś znajomy pyta: to czego Ty nie możesz jeść? Mięsa? Jajek? Serów???

Kochani: oświadczam, że mogę jeść wszystko! 

Ale nie chcę.

Sery kochałam bardzo przez całe swoje życie. Nie wyobrażałam sobie, żebym miała z nich zrezygnować, kiedyś nawet próbowałam je trochę ograniczyć ze względów dietetycznych, ale nie bardzo mi to wychodziło.

Okazuje się, że kiedy owszem możesz, ale nie chcesz, nagle sprawa staje się o wiele prostsza. Odkąd nie chcę jeść serów, to po prostu ich nie jem. I nawet mnie nie kuszą. 

Wiem jakim kosztem są produkowane. 

I obchodzi mnie to.

Istnieją naukowe teorie mówiące, że jemy tak dużo produktów mlecznych, ponieważ jesteśmy uzależnieni od kazomorfin - opioidalnych substancji powstających przy trawieniu kazeiny. Bardzo łatwo jest znaleźć w necie materiały na ten temat. Trochę po polsku, dużo więcej po angielsku. 

Moim zdaniem ta teoria brzmi dość sensownie, zwłaszcza, kiedy pomyślę o niej w kontekście własnej wieloletniej ogromnej miłości do serów. I wiem, że nie tylko ja tak miałam. Wielu osobom sery wydają się niezastąpione. 

Nie są to tematy szeroko rozpowszechniane. Czemu? No to już każdy niech sobie sam odpowie na to pytanie. Przemysł mleczarski jest naprawdę ogromny i niejedna fortuna od niego zależy.

Kuchnia wegańska to kuchnia eksperymentująca. Dlatego jest taka ciekawa i dlatego mnie tak wciąga.

Weganie szukają często odpowiedników produktów podobnych do tych, do których przyzwyczaili się przez lata, a z których zrezygnowali.

Są dostępne w sklepach sery roślinne. Próbowałam już kilku i nadal chętnie próbuję, kiedy tylko coś nowego wpadne mi w oko. Niektóre są naprawde niezłe!

Ale najbardziej kręci mnie przygotowywanie własnych potraw, w domu. Wtedy dokładnie wiem, co jem i staram się, żeby to było jak najzdrowsze. Nie mówiąc już o kosztach, bo wiadomo, że w domu można i lepiej, i taniej.

No więc rzucam się do wujaszka google'a w poszukiwaniu pomysłów na wegańskie sery. I naprawdę jest w czym wybierać.

Wypróbowałam na razie jeden z nich, według przepisu z bloga Olgi Smile. Jest świetny!

Do zakwaszenia mleka sojowego Olga używa tzw. wodnego kefiru, ale za którymś razem użyłam octu jabłkowego i nie pogorszyło to smaku. Ale kefir wodny posiadam, bo zakupiłam sobie na allegro  za 3 złote tzw. kryształki japońskie, które, podobnie jak grzybek tybetański na mleku, produkują kefir na wodzie. Wystarczy dać im do wody troszkę cukru i parę rodzynek, a będą sobie w ciszy i skupieniu pracować. Ponoć ten kefir wodny ma  zdrowotne właściwości, zresztą jest po prostu dobry: trochę kwaskowy a trochę słodki. Można popijać ze smakiem. 

Drugi ważny składnik tego sera to agar, naturalny roślinny zagęstnik, który zastępuje w wegańskiej kuchni żelatynę. Również do kupienia w internecie. Zastanawiam się, czy można zastąpić agar np. naturalną pektyną, gdyby ktoś nie miał w domu. Pewnie kiedyś spróbuję. No ale pektynę też trzeba zakupić, więc wychodzi na to samo :)

No i jeszcze jeden składnik podstawowy: orzeszki. U Olgi są to orzeszki nerkowca, ale ja w kolejnych podejściach zastępuję je częściowo orzeszkami ziemnymi - nieprażonymi i niesolonymi. O wiele tańsza opcja, a w smaku równie pyszne.

Oczywiście konieczne są też płatki drożdżowe. One nadają ten serowy posmaczek. Mmmmm....  :)

Pozostałe składniki i całość przepisu dla chętnych TUTAJ.

A mój serek możecie zobaczyć tutaj: 


No pewnie, że nie smakuje dokładnie tak jak ser z mleka. Ale czy na pewno musi? Jest naprawdę bardzo smaczny, a że sama go robię, to mogę sobie poeksperymentować do woli z jego smakiem, wypróbować inne dodatki i przyprawy.

Zachęcam Was do spróbowania, bo samo wykonanie tego sera zajmuje dosłownie 10 - 15 minut. I nie ma żadnych trudności, ani pułapek. Wystarczy tylko mieć przygotowane sładniki.

Za kiepską jakość fotek moich bardzo przepraszam, najczęściej pstrykane w pośpiechu i przy sztucznym świetle. Wychodzą jak wychodzą. Mam jednak nadzieję, że nie zniechęcają, a wręcz przeciwnie, zachęcą Was do roślinnych eksperymentów, nawet jeśli nie jesteście weganami.  Na razie  ;P