Czy po pięćdziesiątce, będąc od wielu lat żoną, matką i gospodynią domową, można zmienić spojrzenie na życie i odmienić całkowicie swoje wieloletnie nawyki żywieniowe? Otóż można!

Założyłam tego bloga w trzy miesiące po tym, jak wraz z mężem, do niedawna zatwardziałym mięsożercą, postanowiliśmy całkowicie zrezygnować z produktów odzwierzęcych i przejść na dietę roślinną, czyli wegańską.

Chcę Wam o tym opowiedzieć: opowiedzieć o tym co nami kierowało i zachęcić do zastanowienia się nad tym, co jecie. Ośmielić tych, którzy już trochę wiedzą, i którzy chcieliby zrobić podobny, wielki krok, ale nie mają odwagi.

Kuchnia wegańska nie jest ani niesmaczna, ani monotonna. Jest za to dla nas o wiele zdrowsza i pełna nowych smaków. Chcę Was tu o tym przekonać. To jak odkrywanie wielkiego, ciekawego świata za ogromnym oceanem niewiedzy. Może pokonamy go razem?


24.04.2017

Wegański torcik tiramisu, odlotowy :)


Podobno najlepszy mój dotychczasowy wyrób cukierniczy: absolutnie odjechany, kremowy, czekoladowo-kawowy, i oczywiście całkowicie wegański torcik tiramisu. 

Przepis znalazłam TUTAJ, i zmodyfikowałam troszkę po swojemu. 

No to zaczynamy:

Zalewamy gorącą wodą daktyle, których użyjemy do wykonania spodu, oraz, w osobnym garnku, orzechy włoskie razem z daktylami, które będą potrzebne do masy czekoladowej. Niech się tak pomoczą przynajmniej kwadrans. Później trzeba je dobrze osączyć.


Namoczone daktyle, oraz suche orzechy włoskie miksujemy z dodatkiem 1/4 szklanki kawy oraz ekstraktu z wanilii. Nie musi być to masa bardzo miałka. Wykładamy nią dno tortownicy i odstawiamy do lodówki.


Użyłam dziś silikonowej, czerwonej tortownicy, która niestety nie jest zbyt fotogeniczna. Trudno. Ale za to tort wyszedł wielki i kwadratowy... Coś za coś! :)

Tymczasem zabieramy się za przygotowanie musu czekoladowego.
Do miksera wrzucamy twardą część mleczka kokosowego z obu puszek,


dokładamy wymoczone i odcedzone orzechy z daktylami i dokładnie miksujemy.


W pozostałej, płynnej części mleczka kokosowego rozpuszczamy 3 łyżeczki agaru. Zagotowujemy mieszając i dodajemy do zmiksowanej masy. Dodajemy też kakao, kawę, rozpuszczony olej kokosowy, odrobinę soli i aromat waniliowy. Raz jeszcze miksujemy, aż masa będzie jednolita.


Masę czekoladową wylewamy na ochłodzony spód tortu i znów wstawiamy tortownicę do lodówki na minimum godzinę.


Kiedy czekoladowa masa będzie już ścięta, można ułożyć na niej kolejną, białą warstwę. W oryginalnym przepisie była ona zrobiona z orzeszków nerkowca, ale u mnie to krem jaglany.

Kasza jaglana ugotowana do miękkości w mleku roślinnym, następnie dokładnie zmiksowana z dodatkiem oleju kokosowego, syropu z agawy lub klonowego, oraz aromatu waniliowego. 


Tradycyjnie torcik ląduje znów w lodówce, najlepiej na kilka godzin. Przed podaniem sypiemy na wierzch kakao.

Wygląda nieźle, prawda?


Zaręczam, że smakuje jeszcze lepiej...  :)  Absolutne niebo w gębie!

Kremowe, aksamitne i nieprzesłodzone! Pyyyyyycha!..


Zachęconym podaję proporcje:

Do wykonania spodu potrzeba:
2 szklanek daktyli (namoczonych i odsączonych) i 3 szklanek orzechów włoskich (nie moczyć!)
1/4 szklanki mocnego naparu z kawy
1/2 łyżeczki esencji waniliowej
szczyptę soli

Do masy czekoladowej:
1,5 szklanki orzechów włoskich i 1,5 szklanki daktyli, namoczonych i odsączonych
2 puszki dobrze schłodzonego mleczka kokosowego
1/2 szklanki naparu z kawy
1/4 szklanki oleju kokosowego
1/4 szklanki kakao
1/2 łyżeczki aromatu waniliowego
3 łyżeczki agaru i szczypta soli

Składniki białego kremu:
1 szklanka kaszy jaglanej, przepłukana i ugotowana do miękkości w 3 szklankach mleka roślinnego
1/4 szklanki oleju kokosowego
4-5 łyżek syropu z agawy lub klonowego
aromat waniliowy

Polecam wszystkim łasuchom i tym, którzy chcieliby zabłysnąć przed niewegańskimi gośćmi. Na pewno się zdziwią :)

Robota łatwa a sukces gwarantowany. Trochę miksowania i trochę chłodzenia. Odrobina czasu i cierpliwości i - gotowe!



17.03.2017

Pyszna wegańska zupa curry - laksa


Jedna z najbardziej lubianych w naszym domu zup, obok zupy z czarnej fasoli, o której tu już pisałam, oraz hariry, o której jeszcze nie pisałam, ale napiszę.

Kto lubi zupy sycące, lekko (lub mocno!) pikantne i pełne korzennych smaków, ten laksę pokocha, tak jak my.

Robię ją dość często, nie jest trudna w przygotowaniu i same czynności kuchenne nie zajmują wiele czasu. Składniki też sobie można komponować dość dowolnie, cały w tym jej urok! Ponoć każdy robi i doprawia laksę na swój własny sposób. 

Oto więc mój sposób na jedyną w swoim rodzaju, aromatyczną laksę po wegańsku.

Najpierw przygotowuję wywar z włoszczyzny, oczywiście najczęściej w uproszczonej formie, bo jak zawsze mam mało czasu.


W czasie, gdy warzywa się gotują, przygotowuję podstawę zupy, czyli cebulę, czosnek i przyprawy. A przyprawy to: papryka słodka i ostra, kurkuma, kmin rzymski, imbir, oraz curry i garam masala, lub inna aromatyczna mieszanka indyjską. Tu sobie zresztą można poszaleć po swojemu, według gustów i przyzwyczajeń.


Pierwszą podsmażam przez parę minut posiekaną cebulę, dorzucam do niej czosnek i jeszcze małą chwilkę razem smażę, aż zaczną razem roztaczać cudowne aromaty :) Ale nie za długo, bo czosnek lubi się przypalać i gorzknieć.


Dodaję resztę przypraw, nie boję się ich ilości, bo zupa ma być pyszna i bardzo aromatyczna, i będzie!


Podsmażam wszystko razem przez kolejnych parę minut, później podlewam wodą i gotuję znów 3-4 minutki.

Następnie dodaję część ugotowanych warzyw z bulionu, od tego, ile ich dodam, zależeć będzie późniejsza konsystencja zupy. Ja ostatnio dodałam niewiele warzyw, ale jeśli lubicie zupy bardziej w typie kremu, to możecie sobie nie żałować.


Przy pomocy miksera-patyka miksuję całość, a później dolewam resztę bulionu.


Dodaję mleczko kokosowe ...


i zupa prawie gotowa!

Jeszcze tylko parę (kluczowych) dodatków, czyli:

Tofu (najlepiej wędzone, ale może być też naturalne), które kroję w paseczki,


a następnie podsmażam, podlane olejem i sosem sojowym. Jeśli tofu nie było wędzone, tu można dodać trochę wędzonej papryki.


Pieczarki, pokrojone w plasterki,


które dorzucam do podsmażonego tofu i bardzo krótko smażę razem,


a do tej mieszanki dodaję jeszcze kiełki, na ogół kiełki fasoli mung, ale ostatnio obrodziło u nas w słonecznikowe, więc tym razem słonecznikowe.

Kiełków już nie smażę, tylko dobrze mieszam z resztą, żeby wchłonęły pyszny smaczek,



i wszystko, razem z sosem, dodaję do zupy.  Potem dobrze jest spróbować i ewentualnie dosolić, ale na ogół nie jest to potrzebne, bo użyty sos sojowy jest wystarczająco słony.


Zostały jeszcze dwa detale, czyli: ogórek zielony, pokrojony w paski czy słupki, czy jak kto tam sobie chce,


oraz makaron ryżowy, wcześniej zalany wrzątkiem i odcedzony po ok. 10 minutach.


Ogórek i makaron dodajemy do garnka tuż przed podaniem zupy.

I oto moja laksa gotowa!



Jest naprawdę niewiarygodnie pyszna! Spytajcie mego Małżonka...  :)

Zamiast pieczarek, można dodać np. podsmażonego boczniaka (próbowałam, też bardzo smaczny!). Zamiast ogórka, mogą być kawałki surowej cukinii albo innego warzywa. Ja czasem dodaję np. twarde części listków kapusty pekińskiej, pokrojone w paski. Makaron ryżowy też można zastąpić innym. I w ogóle można zupę zrobić zupełnie po swojemu. 

Ale tu przypomnę składniki, których użyłam ja:
- wywar z warzyw + ugotowane warzywa
- cebula, czosnek, przyprawy (imbir, kurkuma, papryka ostra i słodka, garam masala, kmin rzymski i curry) 
- mleczko kokosowe (1 puszka)
- serek tofu, pieczarki, kiełki + sos sojowy i ew. papryka wędzona
- ogórek zielony
- makaron ryżowy

Kto nie ma pomysłu na najbliższy obiad, zachęcam do wypróbowania laksy, póki jeszcze jest chłodno i taka aromatyczna, rozgrzewająca i sycąca zupa wprawić może człowieka w niepowtarzalnie błogi nastrój... 

12.02.2017

Smalec czy masełko?

Pyszny chlebek już mamy, teraz dobrze byłoby posmarować go czymś smacznym. 

Co może być lepszego do smarowania chleba, jeśli nie masło? 

No tak, masła już nie jadamy. Margaryna to straszne świństwo, utwardzane oleje roślinne nie są raczej w moim guście, poza tym smak margaryny nigdy mi nie odpowiadał.

Przez pierwsze kilka miesięcy po prostu obywaliśmy się bez masła. Można się przyzwyczaić, naprawdę.  Ale nie ukrywam, że zdarzyło mi się zatęsknić za smakiem świeżego chleba, albo chrupiącego tosta posmarowanego odrobiną masła... mmm...

Na przepis na wegańskie masło  trafiłam przypadkiem na blogu Olgi Smile. Nie powiem, bardzo mnie zaintrygował. Zachęcona, zakupiłam składniki i zrobiłam je, troszkę jednak nie dowierzając, by smakiem mogło przypominać prawdziwe masło.

No i miłe zaskoczenie! Przypomina i to bardzo! Robię je teraz właściwie na bieżąco. Nie ma z nim wiele pracy, wystarczy tylko zadbać, by  w domu były wszystkie składniki,  czyli: olej kokosowy, inny olej roślinny, cytryna, kefir wodny i lecytyna - ta ostatnia to emulgator, pomaga połączyć się składnikom oleistym i wodnym. Kupiłam ją w internetowym sklepie, lecytynę słonecznikową w proszku. Nie był to duży wydatek, poniżej 10 złotych za 100g,  a do jednej porcji, czyli 500g oleju kokosowego, używam jej jedną łyżeczkę. Wystarczy mi więc na długo.

Drugi "dziwny" składnik, czyli kefir wodny, znalazłam dzięki allegro. Kupuje się tzw. grzybek japoński i hoduje go na wodzie z dodatkiem cukru. Przepis do znalezienia w necie. Nie wymaga to wiele zachodu, ot słoiczek sobie stoi, najpierw dzień-dwa w temperaturze pokojowej, a potem w lodówce. A grzybek robi swoją robotę, czyli zakwasza wodę. Podobno kefir wodny ma właściwości zdrowotne, ja wykorzystuję jego kwaskowaty smak: tutaj w masełku, ale też przy robieniu wegańskiego nieserka. który pokazywałam TUTAJ

A więc do dzieła, pokażę jak robię wegańskie masełko:

Olej kokosowy powinien być miękki. Ostatnio całkowicie go rozpuszczam, ale tutaj jeszcze używałam oleju w formie stałej.



Do 500 ml oleju kokosowego dolewam 5 łyżek innego oleju roślinnego o neutralnym smaku. Ja używam oleju z pestek winogron. Miksuję przy pomocy miksera.


Dodaję kolejno: 4 łyżki soku z cytryny wymieszanego z lecytyną, 8 łyżek kefiru wodnego, 1/2 łyżeczki kurkumy i 1 łyżeczkę soli. Cały czas ubijam masę mikserem.


Wszystko się pięknie łączy i gotowe!


Masełko jest naprawdę warte grzechu. Już nie muszę marzyć o tostach na śniadanie :)


Wspomniałam, że ostatnio zmodyfikowałam trochę przepis i zaczynam od całkowitego rozpuszczenia oleju kokosowego. Trochę to wszystko dłużej trwa, ale masełko wychodzi mi gładsze, bo dość chłodne temperatury panujące w moim domu nie pozwalały na dokładne rozmiksowanie oleju kokosowego w jego stałej formie. Zostawały małe grudki, które co prawda nie przeszkadzały w jedzeniu, ale działały mi na nerwy.  ;)

O fasolowym niesmalcu też już chyba wspominałam. Kto lubi ten smak, a nie chce jeść smalcu z różnych powodów (popieram je wszystkie), niech sobie spróbuje ukręcić ten oto niesmalcyk:

Fasolę trzeba ugotować. Można użyć gotowej fasoli z puszki, ale myślę, że taka ugotowana samodzielnie jest i smaczniejsza, i zdrowsza.


Na patelni podsmażam pokrojoną cebulkę z dodatkiem listka laurowego, ziela angielskiego i majeranku.


Fasolę miksuję, dodaję cebulkę (wcześniej trzeba wyjąć listki laurowe i nasionka ziela angielskiego), łyżkę sosu sojowego i pieprz do smaku. Razem raz jeszcze wszystko miksuję.


Nie wierzyłam, dopóki nie spróbowałam. To ten sam pyszny smak!  Wy pewnie też nie wierzycie? Naprawdę warto tego spróbować! 

Koniec z tłustym niezdrowym smalcem! Ten sam smak, a o ile zdrowiej...



Czego ci weganie jeszcze nie wymyślą?! - powiecie. Ano wymyślą zapewne jeszcze niejedno. :) 

A wszystko po to, żeby rozkoszując się smakiem pysznych potraw mieć tę cudowną świadomość, że to wszystko pochodzi z roślin. To naprawdę fajne uczucie :)


3.02.2017

Pyszny i zdrowy chleb gryczany!

Skoro już zaczęłam publikować tu przepisy, pochwalę się moim najnowszym odkryciem, czyli chlebem gryczanym. Jest jak najbardziej wegański :) Podrzuciła mi ten przepis moja dobra koleżanka, wielbicielka kaszy gryczanej w każdej postaci. Haniu, bardzo Ci dziękuję :)

Chleb ten nie dość, że bardzo łatwy do zrobienia, to w dodatku jest wyjątkowo zdrowy. Kasza gryczana - jego jedyny składnik, poza wodą i odrobiną soli - to przecież kopalnia odżywczych minerałów i witamin! 

Kasza gryczana ma jeszcze dwie cenne właściwości: ma niski indeks glikemiczny i nie zawiera glutenu. Ten chleb to samo zdrowie!

Zaczynamy. 

Do upieczenia jednego bochenka potrzeba pół kilograma białej (a więc nie prażonej) kaszy gryczanej, ok 700 ml wody (to na początek, później trzeba będzie trochę jej dodać), dwie łyżeczki soli oraz...  trochę cierpliwości.

Kaszę zalewam wodą i zostawiam na kilka godzin (na przykład na noc).
Rano zaglądam czy nie trzeba dolać wody, a na ogół trzeba, bo kasza napęcznieje i wchłonie całą wodę, więc dolewam tak, żeby znowu woda przykryła kaszę i mieszam całość łyżką.  Po czym znów zostawiam na kilka godzin (do wieczora).

Tu się przyznam, że po upieczeniu dwóch bochenków dokładnie według podanych proporcji, następne robię na tzw. "oko". Jeszcze jedna wielka zaleta tego przepisu, bo za każdym razem wychodzi pyszny. 

Wieczorem kasza wygląda już tak: jest nieco kleista i podfermentowana.


Jeśli wody jest za dużo, to teraz można trochę jej odlać, ale nie odcedzam kaszy do sucha.

Mikserem "patykiem" miksuję kaszę, ale też nie na pył. Kaszowe grudki są fajne :)


Dosalam (jedną lub dwie łyżeczki soli) i przekładam moje kaszowe ciasto chlebowe do wyłożonej papierem blaszki.


Blaszka ląduje w zimnym piekarniku i stoi tam sobie kolejne kilka godzin, czyli w naszym cyklu to będzie kolejna noc. 

Rano ciasto jest gotowe do pieczenia. Piekę godzinę, albo trochę dłużej, w 200 stopniach. 

Po upieczeniu radzę wystudzić na kratce, ale nie odrywać papieru. Papier odejdzie ładnie od zimnego chleba, a na ciepło będzie się wszystko rozpadać.

Chlebek wychodzi przepyszny!



Za drugim razem wyrósł mi ładniej, ale ta naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Chleb jest zwarty, kleisty tak jak najlepszy razowiec!


Do drugiego dodałam garść nasion słonecznika.


Jak siebie znam, to do każdego następnego będę dodawać coś nowego, żeby poeksperymentować ze smakami. Podobno odrobina czarnuszki albo ziół prowansalskich też mu dobrze robi. Na pewno wypróbuję :)

Zachęcam Was do spróbowania. Naprawdę nie ma przy nim pracy i nie ma też strachu, że coś nie wyjdzie. A kiedy człowiek sobie pomyśli, jak wiele odżywczych wartości ma taki własnoręcznie upieczony chlebek, to już zawsze ma się chęć z daleka omijać "ulepszone" chemicznymi polepszaczami sklepowe pieczywo.

Czego i Wam serdecznie życzę :)



27.01.2017

Moros y cristianos, czyli czarna fasola na talerzu

Lubicie zupy?
Dawniej gotowałam w kółko te same: rosół, pomidorówkę i ogórkową. Człowiek się przyzwyczaja do znanych smaków, jak pomidorowa to ze śmietaną i makaronem, jak rosół to z pietruszką. Nie ma powodu, ani chęci do eksperymentów, kiedy wszystko kręci się po utartych ścieżkach.

Kulinarna rewolucja w naszym domu, jaką było przejście na kuchnię roślinną, zainspirowała mnie do poszerzenia horyzontów również w temacie zup. 

I tak oto mamy w naszym domu trzy nowe, a już nasze ulubione zupy: arabską harirę, azjatycką laksę oraz kubańską zwaną "moros y cristianos", lub po prostu zupą z czarnej fasoli (frijoles negros). O wszystkich trzech tu opowiem, bo chciałabym i Was zachęcić do spróbowania nowych smaków. A w zimowy dzień taka rozgrzewająca i sycąca zupa to prawdziwa radość dla ciała i ducha!

Dziś opowiem o zupie moich młodych lat, bo tak naprawdę nie jest ona całkiem nowa w moim życiu. Poznałam ją dawno temu, w czasie gdy mieszkałam na słonecznej kubańskiej wyspie. Dziś ten smak tropikalnego lata próbuję przywołać przy pomocy frijoles negros, czyli kubańskiej zupy z czarnej fasoli. 

Czarną fasolę można czasem spotkać w supermarketach, lub sklepach ze zdrową żywnością. Ja najczęściej kupuję w sklepie internetowym, ale ostatnio znalazłam ją w Biedronce.  


Piękny ma kolor, prawda?


Poniżej już po namoczeniu. Moczyłam ze dwie godziny.


Namoczoną fasolę doprowadzam do wrzenia, w międzyczasie na patelni przygotowuję tzw. sofrito, czyli podsmażam pokrojoną cebukę, kilka zmiażdżonych ząbków czosnku, dodaję pokrojoną drobno paprykę i dosypuję paprykę wędzoną.


Kiedy się wszystko ładnie zeszkli, dorzucam sofrito do gotującej się fasoli.




Dosalam zupę do smaku i gotuję na małym ogniu, aż fasola będzie bardzo miękka, a zupa zrobi się gęsta i zawiesista. Trwa to ok. półtorej do dwóch godzin. Jeśli fasolki nie chcą się rozpadać, można im trochę pomóc przy pomocy ubijaczki do ziemniaków :)

Pod koniec gotowania dolewam jeszcze porządny chlust czerwonego wina.

Po ugotowaniu dobrze jest odstawić zupę na godzinę, czy dwie, wtedy jeszcze bardziej się zagęści. Ale jeśli nie ma na to czasu, to nie szkodzi.


A teraz clue programu i powód, dla którego danie to nazywane jest "moros y cristianos" czyli "maurowie i chrześcijanie".

Czarną fasolę podaje się z białym ryżem. Można na osobnym talerzu, można razem. I my tak właśnie lubimy ją jeść.


Nie mieszam wszystkiego razem, tylko układam ryż z jednej strony talerza, a od drugiej strony nalewam zupę. Je się ją nakładając na łyżkę trochę jednego i drugiego.



Jest to naprawdę niezwykłe danie. Pyszne i sycące, i choć zdawałoby się, że dość nietypowe połączenie fasoli i ryżu, zaręczam Wam, że  warte grzechu!

Mam nadzieję, że kogoś zachęciłam do poszukania w sklepach czarnej fasoli :)