Czy po pięćdziesiątce, będąc od wielu lat żoną, matką i gospodynią domową, można zmienić spojrzenie na życie i odmienić całkowicie swoje wieloletnie nawyki żywieniowe? Otóż można!

Założyłam tego bloga w trzy miesiące po tym, jak wraz z mężem, do niedawna zatwardziałym mięsożercą, postanowiliśmy całkowicie zrezygnować z produktów odzwierzęcych i przejść na dietę roślinną, czyli wegańską.

Chcę Wam o tym opowiedzieć: opowiedzieć o tym co nami kierowało i zachęcić do zastanowienia się nad tym, co jecie. Ośmielić tych, którzy już trochę wiedzą, i którzy chcieliby zrobić podobny, wielki krok, ale nie mają odwagi.

Kuchnia wegańska nie jest ani niesmaczna, ani monotonna. Jest za to dla nas o wiele zdrowsza i pełna nowych smaków. Chcę Was tu o tym przekonać. To jak odkrywanie wielkiego, ciekawego świata za ogromnym oceanem niewiedzy. Może pokonamy go razem?


12.02.2017

Smalec czy masełko?

Pyszny chlebek już mamy, teraz dobrze byłoby posmarować go czymś smacznym. 

Co może być lepszego do smarowania chleba, jeśli nie masło? 

No tak, masła już nie jadamy. Margaryna to straszne świństwo, utwardzane oleje roślinne nie są raczej w moim guście, poza tym smak margaryny nigdy mi nie odpowiadał.

Przez pierwsze kilka miesięcy po prostu obywaliśmy się bez masła. Można się przyzwyczaić, naprawdę.  Ale nie ukrywam, że zdarzyło mi się zatęsknić za smakiem świeżego chleba, albo chrupiącego tosta posmarowanego odrobiną masła... mmm...

Na przepis na wegańskie masło  trafiłam przypadkiem na blogu Olgi Smile. Nie powiem, bardzo mnie zaintrygował. Zachęcona, zakupiłam składniki i zrobiłam je, troszkę jednak nie dowierzając, by smakiem mogło przypominać prawdziwe masło.

No i miłe zaskoczenie! Przypomina i to bardzo! Robię je teraz właściwie na bieżąco. Nie ma z nim wiele pracy, wystarczy tylko zadbać, by  w domu były wszystkie składniki,  czyli: olej kokosowy, inny olej roślinny, cytryna, kefir wodny i lecytyna - ta ostatnia to emulgator, pomaga połączyć się składnikom oleistym i wodnym. Kupiłam ją w internetowym sklepie, lecytynę słonecznikową w proszku. Nie był to duży wydatek, poniżej 10 złotych za 100g,  a do jednej porcji, czyli 500g oleju kokosowego, używam jej jedną łyżeczkę. Wystarczy mi więc na długo.

Drugi "dziwny" składnik, czyli kefir wodny, znalazłam dzięki allegro. Kupuje się tzw. grzybek japoński i hoduje go na wodzie z dodatkiem cukru. Przepis do znalezienia w necie. Nie wymaga to wiele zachodu, ot słoiczek sobie stoi, najpierw dzień-dwa w temperaturze pokojowej, a potem w lodówce. A grzybek robi swoją robotę, czyli zakwasza wodę. Podobno kefir wodny ma właściwości zdrowotne, ja wykorzystuję jego kwaskowaty smak: tutaj w masełku, ale też przy robieniu wegańskiego nieserka. który pokazywałam TUTAJ

A więc do dzieła, pokażę jak robię wegańskie masełko:

Olej kokosowy powinien być miękki. Ostatnio całkowicie go rozpuszczam, ale tutaj jeszcze używałam oleju w formie stałej.



Do 500 ml oleju kokosowego dolewam 5 łyżek innego oleju roślinnego o neutralnym smaku. Ja używam oleju z pestek winogron. Miksuję przy pomocy miksera.


Dodaję kolejno: 4 łyżki soku z cytryny wymieszanego z lecytyną, 8 łyżek kefiru wodnego, 1/2 łyżeczki kurkumy i 1 łyżeczkę soli. Cały czas ubijam masę mikserem.


Wszystko się pięknie łączy i gotowe!


Masełko jest naprawdę warte grzechu. Już nie muszę marzyć o tostach na śniadanie :)


Wspomniałam, że ostatnio zmodyfikowałam trochę przepis i zaczynam od całkowitego rozpuszczenia oleju kokosowego. Trochę to wszystko dłużej trwa, ale masełko wychodzi mi gładsze, bo dość chłodne temperatury panujące w moim domu nie pozwalały na dokładne rozmiksowanie oleju kokosowego w jego stałej formie. Zostawały małe grudki, które co prawda nie przeszkadzały w jedzeniu, ale działały mi na nerwy.  ;)

O fasolowym niesmalcu też już chyba wspominałam. Kto lubi ten smak, a nie chce jeść smalcu z różnych powodów (popieram je wszystkie), niech sobie spróbuje ukręcić ten oto niesmalcyk:

Fasolę trzeba ugotować. Można użyć gotowej fasoli z puszki, ale myślę, że taka ugotowana samodzielnie jest i smaczniejsza, i zdrowsza.


Na patelni podsmażam pokrojoną cebulkę z dodatkiem listka laurowego, ziela angielskiego i majeranku.


Fasolę miksuję, dodaję cebulkę (wcześniej trzeba wyjąć listki laurowe i nasionka ziela angielskiego), łyżkę sosu sojowego i pieprz do smaku. Razem raz jeszcze wszystko miksuję.


Nie wierzyłam, dopóki nie spróbowałam. To ten sam pyszny smak!  Wy pewnie też nie wierzycie? Naprawdę warto tego spróbować! 

Koniec z tłustym niezdrowym smalcem! Ten sam smak, a o ile zdrowiej...



Czego ci weganie jeszcze nie wymyślą?! - powiecie. Ano wymyślą zapewne jeszcze niejedno. :) 

A wszystko po to, żeby rozkoszując się smakiem pysznych potraw mieć tę cudowną świadomość, że to wszystko pochodzi z roślin. To naprawdę fajne uczucie :)


3.02.2017

Pyszny i zdrowy chleb gryczany!

Skoro już zaczęłam publikować tu przepisy, pochwalę się moim najnowszym odkryciem, czyli chlebem gryczanym. Jest jak najbardziej wegański :) Podrzuciła mi ten przepis moja dobra koleżanka, wielbicielka kaszy gryczanej w każdej postaci. Haniu, bardzo Ci dziękuję :)

Chleb ten nie dość, że bardzo łatwy do zrobienia, to w dodatku jest wyjątkowo zdrowy. Kasza gryczana - jego jedyny składnik, poza wodą i odrobiną soli - to przecież kopalnia odżywczych minerałów i witamin! 

Kasza gryczana ma jeszcze dwie cenne właściwości: ma niski indeks glikemiczny i nie zawiera glutenu. Ten chleb to samo zdrowie!

Zaczynamy. 

Do upieczenia jednego bochenka potrzeba pół kilograma białej (a więc nie prażonej) kaszy gryczanej, ok 700 ml wody (to na początek, później trzeba będzie trochę jej dodać), dwie łyżeczki soli oraz...  trochę cierpliwości.

Kaszę zalewam wodą i zostawiam na kilka godzin (na przykład na noc).
Rano zaglądam czy nie trzeba dolać wody, a na ogół trzeba, bo kasza napęcznieje i wchłonie całą wodę, więc dolewam tak, żeby znowu woda przykryła kaszę i mieszam całość łyżką.  Po czym znów zostawiam na kilka godzin (do wieczora).

Tu się przyznam, że po upieczeniu dwóch bochenków dokładnie według podanych proporcji, następne robię na tzw. "oko". Jeszcze jedna wielka zaleta tego przepisu, bo za każdym razem wychodzi pyszny. 

Wieczorem kasza wygląda już tak: jest nieco kleista i podfermentowana.


Jeśli wody jest za dużo, to teraz można trochę jej odlać, ale nie odcedzam kaszy do sucha.

Mikserem "patykiem" miksuję kaszę, ale też nie na pył. Kaszowe grudki są fajne :)


Dosalam (jedną lub dwie łyżeczki soli) i przekładam moje kaszowe ciasto chlebowe do wyłożonej papierem blaszki.


Blaszka ląduje w zimnym piekarniku i stoi tam sobie kolejne kilka godzin, czyli w naszym cyklu to będzie kolejna noc. 

Rano ciasto jest gotowe do pieczenia. Piekę godzinę, albo trochę dłużej, w 200 stopniach. 

Po upieczeniu radzę wystudzić na kratce, ale nie odrywać papieru. Papier odejdzie ładnie od zimnego chleba, a na ciepło będzie się wszystko rozpadać.

Chlebek wychodzi przepyszny!



Za drugim razem wyrósł mi ładniej, ale ta naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Chleb jest zwarty, kleisty tak jak najlepszy razowiec!


Do drugiego dodałam garść nasion słonecznika.


Jak siebie znam, to do każdego następnego będę dodawać coś nowego, żeby poeksperymentować ze smakami. Podobno odrobina czarnuszki albo ziół prowansalskich też mu dobrze robi. Na pewno wypróbuję :)

Zachęcam Was do spróbowania. Naprawdę nie ma przy nim pracy i nie ma też strachu, że coś nie wyjdzie. A kiedy człowiek sobie pomyśli, jak wiele odżywczych wartości ma taki własnoręcznie upieczony chlebek, to już zawsze ma się chęć z daleka omijać "ulepszone" chemicznymi polepszaczami sklepowe pieczywo.

Czego i Wam serdecznie życzę :)