Czy po pięćdziesiątce, będąc od wielu lat żoną, matką i gospodynią domową, można zmienić spojrzenie na życie i odmienić całkowicie swoje wieloletnie nawyki żywieniowe? Otóż można!

Założyłam tego bloga w trzy miesiące po tym, jak wraz z mężem, do niedawna zatwardziałym mięsożercą, postanowiliśmy całkowicie zrezygnować z produktów odzwierzęcych i przejść na dietę roślinną, czyli wegańską.

Chcę Wam o tym opowiedzieć: opowiedzieć o tym co nami kierowało i zachęcić do zastanowienia się nad tym, co jecie. Ośmielić tych, którzy już trochę wiedzą, i którzy chcieliby zrobić podobny, wielki krok, ale nie mają odwagi.

Kuchnia wegańska nie jest ani niesmaczna, ani monotonna. Jest za to dla nas o wiele zdrowsza i pełna nowych smaków. Chcę Was tu o tym przekonać. To jak odkrywanie wielkiego, ciekawego świata za ogromnym oceanem niewiedzy. Może pokonamy go razem?


27.10.2018

Boska harira!


Harira to kolejna zupa, która na stałe zagościła w naszym domu. Właściwie nie wiem czy można ją nazwać zupą, w moim wydaniu jest raczej tzw. daniem jednogarnkowym. Aromatycznym, rozgrzewającym i sycącym, a do tego naprawdę pysznym! Przepis pochodzi z "jadłonomii", a ja jak zawsze robię ją troszkę po swojemu, głównie dlatego że wszystko u mnie jest na oko i do smaku...  ;)

Zaczynam od krojenia cebuli i marchewki. Marchew właściwie trę na tarce, bo szybciej idzie i lepiej smakuje w zupie.


Podsmażam obie na oleju.


Dorzucam aromatyczne przyprawy: imbir, cynamon, paprykę słodką i ostrą oraz kmin rzymski. Wszystkiego na oko i wszystkiego dużo. Harira musi być bardzo aromatyczna. Te smaki to kwintesencja jej boskości...


 Wszystko razem jeszcze trochę podsmażam.


A potem dorzucam pomidory krojone z puszki oraz przecier pomidorowy.


Do tego soczewica czerwona i zielona, a potem woda.


W międzyczasie dosalam do smaku i dorzucam trochę natki pietruszki. Resztę dorzucę na samym końcu.


Gotuję zupę, aż zielona soczewica będzie miękka. Czerwona już dawno się rozgotowała. Wtedy dorzucam puszkę ciecierzycy i resztę natki. 


Jeszcze chwilka i harira gotowa!


Przypomnę składniki:
- 1 marchewka, 1 cebula
- imbir, cynamon, kmin rzymski, papryka słodka i ostra, sól
- pomidory krojone z puszki (latem pewnie można by dodać surowe, ale te jesienne i zimowe już się raczej do tego nie nadają) i duży kartonik przecieru pomidorowego
- soczewica czerwona i zielona w dowolnych proporcjach
- ciecierzyca ugotowana lub z puszki
- natka pietruszki

Danie warte grzechu, zapewniam. Boska mieszanka smaków i aromatów. I do tego sycąca i rozgrzewająca. Na długie, jesienne, chłodne wieczory w sam raz!

29.09.2018

Idzie jesień, zupy niesie!


Jesień to pora, kiedy przypominam sobie jak bardzo kocham zupy. 

Pokazywałam już tu kiedyś naszą ulubioną kubańską zupę z czarnej fasoli oraz tajską laksę . Ubiegłej jesieni odkryłam jeszcze jedną niesamowitą zupę i właśnie dziś chciałam ją tu pokazać. 

Ale najpierw pochwalę się zbiorami z własnej grządki, pierwszy raz mam w tym roku własne dynie hokkaido i cukinie. Dynie wyrosły nieduże, cukinie wręcz odwrotnie. No trudno, grunt że są, w dodatku moje własne i bardzo, bardzo  ekologiczne. :)

Jak znam życie, dynie znikną szybko, a zapasy cukinii będę przerabiać przez  kilka następnych tygodni. Jak coś fajnego uda mi się z nich zrobić, to pokażę.



No ale teraz ad zupam ;)

Ta pyszna zupa, to curry z dyni, z ciecierzycą i szpinakiem. Robię ją z dyni hokkaido.

Dynia ta to dynia naprawdę wyjątkowa, raz że bardzo smaczna i bez mocnego "dyniowego" posmaczku, a dwa - ma miękką skórę której nie trzeba obierać!
Dla mnie to ogromny plus, bo walka z krojeniem i obieraniem dyni była zawsze moim koszmarem.

A tu proszę: kroimy dyńkę na cząstki, wywalamy pestki i już!


Na mleczku kokosowym podsmażamy łyżkę czerwonej pasty curry.


W oryginalnym przepisie napisano, że albo pasta curry, albo czosnek i imbir. A ja dodaję i jedno, i drugie, i trzecie. A potem jeszcze dorzucam sporo kurkumy. I podsmażam wszystko razem.


Potem dodaję pokrojoną dynię, podlewam wodą i duszę aż dynia będzie miękka. To trwa w sumie ok 10 do 15 minut.


Po drodze oczywiście dodaję sól i, jeśli mało czuć przyprawy, to jeszcze trochę ich dorzucam.


Następnie dodaję ciecierzycę z puszki, a jak się zupa znów zagotuje, to dorzucam rozmrożony szpinak. Myślę że jeszcze lepszy byłby świeży, ale ja używam takiego: mrożonego liściastego.


Obok na patelni czeka już ugotowany biały ryż, który jest dla tej zupy przysłowiową wisienką na torcie.


Jak tylko zupa się znów zagotuje, jest gotowa do jedzenia.


Dyniowa zupa curry jest naprawdę przepyszna. Smak dyni i mleczka kokosowego nadają jej aksamitnej słodyczy, a imbir, czosnek i pasta curry - ostrego "pazurka". Szpinak smakuje w tym towarzystwie obłędnie, a ryż, tak jak mówiłam, jest tu prawdziwą wisienką na torcie.  Rozgrzejecie się, nasycicie po uszy, a i tak będziecie chcieli dokładki!


Wybaczcie brzydkie foty, to wina wieczornego gotowania: nic przy sztucznym świetle nie da się ładnie sfocić. Apetyczniej wyszło mi kiedyś dawno zdjęcie samej zupy, no to i to ładne pokażę.


Sam przepis pochodzi z jednego z lepszych blogów kulinarnych jakie znam Kwestia Smaku, co prawda wcale nie jest on wegański (niestety), ale sporo w nim wegańskich przepisów, więc zaglądam tam co jakiś  czas w poszukiwaniu jakiegoś nowego pomysłu. Ten był strzałem w dziesiątkę. Kto nie pokochał jeszcze dyni, kiedy spróbuje dyniowego curry ze szpinakiem, na pewno stanie się jej kolejnym fanem :)

25.03.2018

Dwa lata ...

Już niedługo stukną mi dwa lata weganizmu.
To i dużo, i mało.

Jest mi z tym wyborem bardzo dobrze, żałuję tylko, że tak późno odważyłam się na ten krok. Wydawał się trudny, okazał się najprostszy w świecie. 

I... jakoś lepiej świat wygląda, wierzcie mi.

Ten blog powstał po to, aby zachęcić moich znajomych i nieznajomych którzy tu trafią, do innego spojrzenia na życie. 

Chcę pokazać że, rezygnując z jedzenia zwierząt i pozyskiwanych od nich w okrutny sposób produktów, nie rezygnuje się z dobrego jedzenia. Wręcz przeciwnie. Przez ostatnie dwa lata rozszerzyłam swoje kulinarne horyzonty, poznałam mnóstwo nowych  smaków, dokonałam też kilku zadziwiających odkryć, które przyczyniły się do obalenia istniejących przez te wszystkie lata w mojej (i nie tylko mojej) kuchni mitów.

Nie miał to być blog z przepisami, bo takich wegańskich blogów jest w sieci wiele, a linki do kilku z nich umieściłam na bocznym pasku, żeby łatwiej było wyszukać ciekawe roślinne potrawy.

No ale dość ciężko byłoby się powstrzymać przed pokazywaniem i polecaniem tu prostych i pysznych dań, które mogą Was zachęcić do wypróbowania tego sposobu jedzenia. Dlatego też je pokazuję :)

Jeśli chodzi o wegańskie gotowanie, mogę powiedzieć, że pierwszy etap  mam już za sobą. Nie muszę już wyszukiwać przepisów w sieci, kuchnia roślinna jest tak samo łatwa i intuicyjna jak każda inna. Kiedy się już człowiek trochę rozejrzy i pozna jej możliwości, można po prostu dalej spokojnie żyć, gotować i do woli najadać się pysznościami :)

Ponieważ zbliżają się Święta, przypomniała mi się drożdżowa baba, którą upiekłam po raz pierwszy dokładnie rok temu, z lekką co prawda "dozą nieśmiałości", bo jakże to: baba drożdżowa bez jaj ma mi wyjść? 

No ale wyszła. Bez cudów. Pięknie wyrośnięta, pachnąca i pyszna!


Przepis na nią znalazłam tutaj, na jednym z lepszych blogów kulinarnych jakie znam, co prawda wcale nie wegańskim, ale jego autorzy dość często zamieszczają wegańskie przepisy i chwała im za to, bo są naprawde świetne. 

Zamiast jaj zaproponowano tu użycie ugotowanej i zmiksowanej marchewki, która, jak się okazuje, potrafi nadać ciastu lepkość i piękny kolor nie gorzej od nich. 

Po raz kolejny prysł mit rzekomo niezastąpionych w kuchni jaj...

To doświadczenie dodało mi odwagi do eksperymentów i już wiem, że nie musimy rezygnować z naszego ukochanego drożdżowego ciasta zwanego topielcem. Wychodzi tak samo pyszne z marchewką!

Ostatni mój wyczyn, to zweganizowanie przepisu na ulubiony keks. Tam było trzeba trochę więcej odwagi, bo poza jajami występowała w nim również ubita piana. Poszłam na całość i dodałam pianę z aquafaby. Udało się!

Co prawda, trochę za dużo tej piany dodałam i trochę mi ciasto wyszło za mokre, ale nie zamierzam się poddać i niedługo będziemy jeść kolejny wegański keksik, pochwalę się wtedy i fotką, i przepisem.

No ale przecież poza ciastami, których dużo nie piekę z uwagi na chęć ograniczenia spożycia cukru,  jest w naszym zasięgu wiele inych pyszności. 

Będę tu o nich jeszcze opowiadać i będę Was dalej zachęcać.