Czy po pięćdziesiątce, będąc od wielu lat żoną, matką i gospodynią domową, można zmienić spojrzenie na życie i odmienić całkowicie swoje wieloletnie nawyki żywieniowe? Otóż można!

Założyłam tego bloga w trzy miesiące po tym, jak wraz z mężem, do niedawna zatwardziałym mięsożercą, postanowiliśmy całkowicie zrezygnować z produktów odzwierzęcych i przejść na dietę roślinną, czyli wegańską.

Chcę Wam o tym opowiedzieć: opowiedzieć o tym co nami kierowało i zachęcić do zastanowienia się nad tym, co jecie. Ośmielić tych, którzy już trochę wiedzą, i którzy chcieliby zrobić podobny, wielki krok, ale nie mają odwagi.

Kuchnia wegańska nie jest ani niesmaczna, ani monotonna. Jest za to dla nas o wiele zdrowsza i pełna nowych smaków. Chcę Was tu o tym przekonać. To jak odkrywanie wielkiego, ciekawego świata za ogromnym oceanem niewiedzy. Może pokonamy go razem?


30.09.2016

Bez jaj!

Odkąd zaczęłam ją poznawać, kuchnia wegańska nie przestaje mnie zadziwiać.

Co i rusz jakiś nowy smak, jakiś nowy pomysł na wykorzystanie znanych i mniej znanych produktów.

Ostatnio pisałam o serku tofu, który robi się z wody odcedzonej po gotowaniu soi. Niesamowita sprawa.

Ale jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, co można zrobić z wody po ugotowanej ciecierzycy! Woda ta zwie się na świecie aquafabą, co zresztą znaczy dokładnie właśnie to: "woda z fasoli", a dotyczy generalnie wszystkich strączkowych wywarów, jednak najczęściej właśnie ciecierzycy. Ciecierzycę u nas kupić można bez problemu, suchą bądź w puszkach. I tę wodę z puszkowej ciecierzycy nauczyłam się wykorzystywać.

Otóż aquafaba ma tę właściwość, że jak się ją ubija trzepaczką bądź mikserem, płyn zamienia się... w pianę. Im dłużej się ubija, tym piana sztywniejsza. Dokładnie tak samo jak to się dzieje z białkiem jajka. 

Po paru minutach jest sztywna jak to piana bywa. I co tu z takim fantem zrobic?

Oczywiście omlet!


Ten omlet usmażyłam osobiście z piany uzyskanej z aquafaby, do której dosypałam trochę mąki z ciecierzycy i trochę mąki pszennej. Delikatnie wymieszane i wyłożone na patelnie z olejem, dało się usmażyć w taki oto pyszny omlecik. Pyszny, naprawdę. Żadnego tam fasolowego smaku. A z dodatkiem własnoręcznie zrobionego dżemu - po prostu  p o e z j a ...

I jak tu się nie dziwić?   

Bez jaj? Ano bez jaj! 

Omlet to mały pikuś! Aquafabę można wykorzystać do wielu potraw. Namierzyłam na facebook'u wegańską grupę jej entuzjastów, którzy chwalą się swoimi wyczynami, a jest się naprawdę czym chwalić. Powiem tylko że najprostszym deserem tam pokazywanym są aquafabowe bezy...

Żebym tak miała więcej czasu na kuchenne szaleństwa, to pewnie już bym mogła pochwalić się tutaj niejednym pysznym deserem z aquafaby. Ale nie traćmy nadziei, wszak wegańskie życie całe dopiero przede mną!

Jeśli ktoś nadal myśli że wykluczenie mięsa i nabiału zubaża dietę i ogranicza wachlarz kulinarnych możliwości i smakowych doznań, to ... zapraszam do czytania kolejnych moich notek. Będziemy odkrywać dalej.




27.09.2016

To fu, czy nie fu ?

Pomyślałam sobie, że skoro w wieku lat ... hm... powiedzmy, że w takim sobie mocno średnim wieku, byłam w stanie zmienić swoje nawyki żywieniowe,  to powinnam spróbować też wspomóc tych, którzy mają na to ochotę, a nie mogą się zdecydować, bo boją się, że sobie nie poradzą.

Oprócz tego, że będę uparcie powtarzać, że kuchnia roślinna nie jest skomplikowana, jest natomiast o wiele zdrowsza od tej z użyciem produktów zwierzęcych, chcę Was też przekonać, że może być naprawdę przepyszna.

Zamierzam tu więc podrzucać pomysły na roślinne dania. Te proste i te bardziej złożone. No i chciałabym zachęcić  Was do poznawania nowych, nieznanych nie-weganom produktów.

Sama jestem w trakcie ich poznawania i mam z tego naprawdę wielką frajdę!

Na początek TOFU. Sztandarowy produkt wegańskiej kuchni. 
Wiecie pewnie jak wygląda, bo od dawna jest obecny w naszych sklepach. Ale pewnie niewiele z Was go próbowało.

Ja spotkałam się z nim po raz pierwszy lat temu dwadzieścia, kiedy okazało się że mój mały synek ma alergię na mleko i musiałam na jakiś czas przestawić całkowicie jego żywienie. Pani alergolog uświadomiła mnie, że istnieje coś takiego jak serek sojowy czyli tofu i zareklamowała go że smakuje zupełnie tak, jak się nazywa, czyli to..fu!  ;)

Oczywiście uległam sugestii. Kupiłam, spróbowałam i bueeee..., co za smak, a właściwie: co za brak smaku!... 

Dziś już wiem, że ta "wada" tofu, czyli ten jego brak smaku, jest jego wielką zaletą. Bo tofu posłusznie przyjmie taki smak, jaki mu nadamy!

A jak można jeść tofu?

Tofucznicę już przedstawiłam. Czarna sól himalajska nadaje mu smak jajeczny, kurkuma zabarwia go na żółto, z dodatkiem szczypiorku, cebuli czy pomidorów, jest naprawdę pyszna.



Na tej samej zasadzie, tylko bez potrzeby podgrzewania, można przyrządzić pastę niby-jajeczną do chleba. U nas zamiast cebulki występuje wtedy natka pietruszki.

Tofu jest też pyszne smażone. Kroimy w plasterki lub kostkę, przyprawiamy według własnego uznania, nie żałując przypraw - pamiętajcie że mamy do zagospodarowania cały jego bez-smak, naprawdę duże pole do manewru! Bardzo fajnie mu robi dodatek sosu sojowego, czosnku i papryki. A można też użyć papryki wędzonej.  Podsmażanie jest raczej symboliczne, błyskawicznie się podgrzewa, łapiąc szybko smak nadany mu przez przyprawy. 

foto: internet

Jeszcze lepsze jest do tego tofu wędzone, ale i takie najzwyklejsze wyjdzie bardzo smaczne.

Pomidory się niestety co prawda skończą lada moment, ale podpowiem Wam jeszcze jedno danie, w którym używam tofu. Jest to moja prywatna wegańska odmiana sałatki caprese, czyli pomidorów z mozarellą.

Uwielbialiśmy tę sałatkę, w każdy pomidorowy sezon opychaliśmy się nią całą rodziną. A kiedy postanowiliśmy zrezygnować z nabiału, pomyślałam najpierw ze smutkiem, że trzeba będzie się z nią pożegnać. 

Okazało się jednak, że w tej sałatce najważniejsze były dla mnie pomidory oraz vinegret, który robię na bazie oliwy, z dodatkiem octu balsamicznego oraz oleju z pestek dyni. I ten sos ma TAKI smak, że z powodzeniem obdarowuje nim pokrojne w plasterki tofu! A jeszcze niedawno znalazłam w sklepie tofu z bazylią, i ono jest do tej sałatki idealne! Do sałatki można dodać jeszcze oliwki albo np. pestki dyni, czy słonecznika. 

Przepisów i pomysłów na tofu jest w necie bardzo dużo. Ja sama dopiero zaczęłam przygodę z kuchnią wegańską, więc często siedzę z nosem w kulinarnych wegańskich blogach i szukam natchnienia. I naprawdę jest z czego korzystać. A potem to już nasza fantazja nam podpowie jak sobie wymyślać kolejne wariacje.

A tak na zakończenie ciekawostka. 

Ciekawiście jak się robi tofu? Ja byłam, bo chciałam wiedzieć czy można je zrobić samemu. No i oczywiście można.

Bardzo pobieżnie tylko powiem, że soję trzeba namoczyć, zblendować, ugotować i odcedzić. Nie wylewajcie tylko odedzonego płynu, bo okazuje się, że to właśnie z niego robi się tofu, a nie z tej gęstej sojowej masy! Powstało w ten sposób tzw mleko sojowe, które następnie podgrzewamy i zakwaszamy, np. octem winnym, a kiedy zacznie się ścinać, przecedzamy przez ściereczkę i otrzymamy serek - właśnie tofu.

Dokładne przepisy można sobie wygooglać, jakby ktoś naprawdę chciał robić. 
Ale tofu jest w sklepach, a w lidlach i biedronkach nawet jest całkiem niedrogie, więc można sobie kupować i testować nowe smaki, do czego Was zachęcam.










25.09.2016

Wegańskie smaczki :)

Napisałam wcześniej, że tajemnicą smacznej wegańskiej kuchni są przyprawy. I naprawdę są.

Oprócz dość oczywistego faktu, że zwykłe warzywa i znane nam od lat potrawy z warzyw, kiedy się je przyprawi porządną garścią ziół, nabierają innego, jeszcze lepszego smaku, odkryłam również trzy przyprawy, bez których obejść się w moim wegańskim pichceniu nie umiem.



Kiedy przez pół wieku jadło się miesa, jaja i sery, czasem człowiek chciałby poczuć w ustach ich smak. Nie dlatego przecież je odrzucamy, że nagle przestały nam smakowaać, tylko dlatego, że nie chcemy przyczyniać się do dręczenia zwierząt, bo tylko tak można nazwać sposób ich produkcji.

Wierzcie mi, że mało o tym wiecie, bo ta wiedza jest bardzo starannie ukrywana pod płaszczykiem reklam z super zdrowym serkiem i uśmiechniętymi krówkami.


Nawet ja sama wiem niewiele, ale już to co wiem wystarczy, żeby nabiał rósł mi w ustach na samą myśl o tym jak jest produkowany.

No więc wybieram życie bez nabiału. A jednak czasem zatęskni mi się do zapiekanki z serem, czy na przykład do majonezu, którego zdawałoby się bez jajek nie da się przyrządzić. No i powiem Wam: owszem, da się!

Tu do gry wchodzą właśnie przyprawy.  

Ta moja ulubiona trójka to: papryka wędzona, czarna sól himalajska i płatki drożdżowe. Te ostatnie to raczej dodatek niż przyprawa, ale w sumie można i tak je nazwać, bo ich zadanie polega głównie na dodaniu smaku.

Papryka wędzona była mi znana już wcześniej, używałam jej czasem do pieczonych mięs albo do różnego rodzaju sosów. W wege-kuchni potrafi świetnie "podkręcić" smak potrawy. Warto dodać jej do fasolki w pomidorach czy leczo, nie będzie wtedy brakowało nam skwarek z wędzonego boczku. Jest dla niej naprawdę dużo różnych zastosowań, uważam że powinna znaleźć się każdej wegańskiej kuchni.


Słyszeliście kiedyś o czarnej soli himalajskiej kala namak? Ja też dotąd nie słyszałam. Pojawiła się u nas w domu, kiedy córka zatęskniła za smakiem jajecznicy.


Przyznam, że patrzyłam na jej tofucznicę z dystansem. Dziś sama ją zajadam i to z dużym apetytem :)



Podstawowe składniki to serek tofu, kurkuma oraz właśnie himalajska czarna sól, która dzięki zawartości związków siarki ma niesamowity "jajeczny" smak. Oprócz tego można, a nawet trzeba, dorzucić swoje ulubione dodatki typu cebulka czy pomidor i tofucznica gotowa. Oczywiście ma zupełnie inną konsystencję i inny smak, niż prawdziwa jajecznica. No ale nie jest przecież zrobiona z jajek, a jajeczny smak i tak czujemy. Polecam na wegańskie śniadanko!

Ten jajeczny smak czarnej soli przydaje się w kuchni nieraz, np. przy smażeniu warzywnych czy sojowych kotletów, albo przy robieniu past do smarowania chleba. Oprócz tego, że ma ten swój specyficzny smak, sól kala namak jest też zdrowa. Może nie jadłabym jej w olbrzymich ilościach, jak zresztą żadnej soli, ale skoro używa się jej w medycynie ajurwedyjskiej, między innymi przy niestrawnościach, to chyba znaczy że warto ją poznać i stosować.

Trzecia przyprawa, o której też nigdy wcześniej nie słyszałam, a teraz nie mogę się bez niej obyć, to płatki drożdżowe. Mają niezwykły smak, nie przypominający żywych drożdży, ale za to posypana nimi potrawa wzbogaca się o pyszny serowy posmaczek. Dosypuję je też do majonezu, który robię na mleku sojowym. Używam ich bardzo często, bo naprawdę fajnie podrasowują różne dania. Można posypać nimi zapiekankę, albo nawet pizzę.

I znów, nie dość że smaczne, to jeszcze bardzo, bardzo zdrowe. Wystarczy spytać wszechwiedzącego wujaszka google'a, żeby się o tym przekonać. Mają całkiem niezłą zawartość różnych potrzebnych nam składników, w tym witamin z grupy B, a przez to że nie są aktywne, można jeść je też na surowo: dodawać do sałatek, czy posypać kanapkę. Bardzo do nich zachęcam!

Niestety, niełatwo dziś jeszcze znaleźć to wszystko w zwyczajnych sklepach, aczkolwiek muszę przyznać, że byłam zaskoczona sklepem w moim niewielkim miasteczku, gdzie wybór produktów nazwijmy to "ekologicznych" jest naprawdę imponujący. Jednak płatki drożdżowe, czy czarną sól kupuję w sklepach internetowych. Po pierwsze dlatego, że w sieci mogę na spokojnie porównać ceny i wybrać te najkorzystniejsze, a po drugie zwyczajnie nie mam czasu na jeżdżenie i szukanie po sklepach tego czego mi trzeba.

Jest sporo internetowych sklepów z wegańską czy też po prostu ze zdrową żywnością, mamy wśród nich swoje ulubione, ale cały czas rozglądamy się za nowymi, bo powstaje ich coraz więcej i mają coraz lepsze produkty i ceny. A to znaczy, że jest nas coraz więcej. I będzie jeszcze więcej, na pewno. :)


21.09.2016

Tajemnice wegańskiej kuchni

Nie mogę nie przyznać się do dreszczyka niepewności, ale też i emocji, w chwili, kiedy postanowiliśmy przejść na kuchnię roślinną. 

Co prawda, przez rok mogłam przyjrzeć się z bliska temu, co jada moja wegańska Córencja, widziałam więc, że głodem przymierać nie będziemy, ale jednak ona zawsze wolała jeść potrawy proste i zdrowe, bez nadmiaru przypraw i dodatków.

No a my, jak przystało na nieco już wiekowych nie-chuderlaków (uwaga eufemizm!!!) lubimy zjeść  d o b r z e,  a wręcz  p y s z n i e!


No i cóż Wam mogę powiedzieć po tych pierwszych trzech miesiącach?
Jemy przepysznie! Nie oszukuję. Spytajcie mego Małżonka, ex-gigamięsożercę, który z apetytem pałaszuje roślinne potrawy i nie ma zamiaru wrócić do jedzenia zwierząt. Oczywiście głównie dlatego, że sam świadomie wybrał tę drogę. Ale też nie ukrywam, że staram się jak mogę, by smak potraw, które przygotowuję, był tym drugim powodem. :)

No właśnie. Po wielu latach, miałam już po kokardę wymyślania i przyrządzania jedzenia. Kuchenna rutyna zabija całkiem przyjemność z gotowania. W końcu ileż to razy można w kółko gotować te same potrawy!

Tymczasem poznawanie tajników wegańskiej kuchni okazało się dla mnie niezwykłą przygodą, a często też badaniem zupełnie nieznanych terenów i nieznanych smaków. Znów polubiłam gotowanie! 

Najpierw trzymałam się dokładnie przepisów znajdowanych na wegańskich stronkach i blogach (na pasku po prawej wklejam te stronki, gdyby ktoś z Was szukał natchnienia). Ale ponieważ mój charakter zdecydowanie wyklucza trzymanie się na dłuższą metę przepisów, i to w każdej dziedzinie (no może oprócz prowadzenia samochodu), tak więc i tu, już po kilku pierwszych razach, zaczęłam improwizować i powiem Wam, że jest gdzie poszaleć! 

Jest tyle nowych produktów, smaków, połączeń smaków, z których powstają następne nowe smaki - coś niesamowitego! 

Tak więc, jeśli ktoś z Was jest bliski podjęcia decyzji o przejściu na dietę roślinną, a waha się z obawy przed rzekomym ubóstwem wegańskiej kuchni, to niech się nie boi, bo przy odrobinie chęci i zapału można wyczarować naprawdę pyszności. I nie trzeba być tu wcale kulinarnym mistrzem. Ja nie jestem.

O tym oczywiście będę opowiadać też w następnych notkach.

19.09.2016

Nie takie wege straszne!

Pamiętam, że kiedy wege przyszło do naszego domu, wpadłam w tak zwaną czarną rozpacz pt. "co to dziecko będzie jadło?!"

Z punktu widzenia nie-weganina, kuchnia roślinna wydaje się być bardzo uboga. Natomiast ci, którzy trochę bliżej się jej przyjrzeli, uznają ją często za nadmiernie wymyślną jeśli chodzi o "dziwaczne" i "wyszukane" składniki, takie jak mąka z ciecierzycy, płatki drożdżowe czy orzechy nerkowca.

Wiem, bo sama tak myślałam. Miałam jednak to szczęście, że zanim sama zdecydowałam się na odrzucenie produktów pochodzenia zwierzęcego, mogłam z bliska przyjrzeć się, co jada moja domowa weganka.

A trafiło na smakoszkę, która nie ograniczała się do spożywania marchewki z groszkiem i pasty z ciecierzycy! Dziecko rozwinęło trochę kulinarne skrzydła, częstując nas chętnie, budząc w nas często zdumienie smakiem, który można uzyskać z warzyw, bez używania oddzwierzęcych dodatków.

A już całkiem padliśmy z wrażenia, kiedy na 18-te urodziny wybrała, zamiast domowej imprezy z tortem, kolację w słynnej warszawskiej wegańskiej knajpce VegeMiasto. Rany, co za pyszności! Ciężko nam było uwierzyć, że to ta "uboga" wegańska kuchnia.

Potrawka z bakłażana 

Placek po zbójnicku

Pulpety warzywne w sosie

Pakora - warzywa panierowane w mące z ciecierzycy

Risotto na mleku kokosowym

"No, gdyby ktoś mi podawał pod nos takie pyszności, to kto wie, może i ja mogłabym zostać weganką" - pomyślałam sobie wtedy półżartem.

No i wykrakałam :)

A pyszności przygotowujemy obie z Córencją. Nie jest to trudne i nie zawsze używamy orzechów nerkowca, naprawdę :)

Po trzech miesiącach jedzenia gotowania wege myślę, że odkryłam tajemnicę dobrej kuchni roślinnej (i nie tylko). Są nią przyprawy!

O szczegółach w następnej notce, bo obiecałam sobie nie pisać elaboratów :)

17.09.2016

Najtrudniejszy pierwszy krok...

Człowiek uczy się przez całe życie.
Ja od kilku lat ćwiczę się w patrzeniu z własnej perspektywy na ogólno uznawane prawdy. 

Jesteśmy zasypywani przeróżnymi informacjami, utwierdzani w najróżniejszych,  "jedynie słusznych" przekonaniach. 

Możecie mi wierzyć lub nie, ale tysiąc razy powtarzana najdurniejsza bzdura, byle była powtarzana umiejętnie i z przekonaniem, potrafi zagnieździć się w ludzkich mózgach jako najprawdziwsza i jednynie słuszna prawda. Taka już ludzka jest natura. Dajemy sobie wmawiać wiele rzeczy.

Wierzycie w to, że mięso jest zdrowe i niezbędne człowiekowi?
Wierzycie, że pijąc mleko i jedząc sery dostarczacie swoim kościom wapnia?
Wierzycie w uśmiechnętą minę krówki-śmieszki na opakowaniach produktów mlecznych? I w to, że to szczęśliwe kury znoszą dla nas jajka?


No cóż, może czas rozejrzeć się trochę szerzej dookoła i trochę więcej poczytać. Rzeczywiście wyrośliśmy wśród takich przekonań. 

Dzieciństwo kojarzy mi się z wakacjami na wsi, gdzie biegałam do kurnika na poszukiwanie zniesionych przez kury jajek, a wieczorami oglądałam jak gospodyni doi krowę i popijałam świeże, pachnące mleko nalane do kubka prosto z wiadra.

Niestety, czasy się zmieniły. Nie zauważyliśmy tego, pochłonięci naszymi codziennymi problemami. 

Czy wiecie, w jaki sposób pozyskuje się mleko w dzisiejszych czasach? 
Albo jak naprawdę wygląda kurza ferma? 
Wystarczy spytać wujka google'a. W internecie jest wszystko.
Ale najpierw trzeba by CHCIEĆ. Chcieć się dowiedzieć. 
Tylko czy na pewno tego chcecie.

16.09.2016

I ja się kiedyś śmiałam z tofucznicy...


Weganizm trafił do mojego domu za sprawą naszej 17-letniej wówczas Córeczki. Pewnego dnia oznajmiła po prostu, że nie będzie już jadła niczego, co pochodzi od zwierząt. Towarzyszył temu krótki wykład o pozyskiwaniu pokarmów od zwierząt i o cierpieniu z jakim się to wiąże, do czego ona nie ma zamiaru przykładać więcej ręki. 

No cóż, nie ukrywam, że moja reakcja daleka była od radosnej: graniczyła wręcz z lekkim zniecierpliwieniem, że oto mamy do czynienia z kolejnym wymysłem naszej latorośli, z maleńką jednak, głęboko ukrytą nadzieją, że kiedyś może jej to przejdzie... 

Nie przeszło. Zresztą tak naprawdę wiedziałam, że nie przejdzie. Jej nigdy nic nie przechodzi, jak już wpadnie na jakiś pomysł, dążyć będzie do jego realizacji. Raz obiecanej rzeczy nie zapomina, a jak sobie coś umyśli to już przepadło.

Tak też było z weganizmem. Teraz zresztą to rozumiem. Jak się raz zajrzy za tę kurtynę obojętności, którą jesteśmy na co dzień szczelnie owinięci, to nie ma mowy o powrocie do udawania, że nie wiemy jak jest naprawdę.

Trwało to dwa lata. Nie, nie jej weganizm. 
Dwa lata trwało, aż dotarło do nas to, że ma rację!

Jak dobrze, że są na tym świecie młodzi ludzie, którzy zachowują tę moc spojrzenia z innej perspektywy na nasze codzienne, obarczone wieloletnią rutyną życie. I że potrafią nas czasem tą mocą obdarzyć. 

No więc powiem to głośno. Jestem weganką.