A właściwie pora najwyższa, żeby docenić wszystkie warzywa!
Warzyw jedliśmy zawsze sporo, ale przyznam się, że specjalnie nie eksperymentowałam z ich przyrządzaniem, najczęściej były dodatkiem do obiadu, więc albo miały formę surówki, albo gotowanej jarzynki i to tyle.
Teraz stały się podstawą naszego jedzenia i powiem, że naprawdę odkrywam je na nowo, i doceniam jeszcze bardziej, choć przecież zawsze bardzo je lubiłam.
A najbardziej cieszę się z tego, że docenia je również Mój Drogi Małżonek, który z wielkiego mięsożercy przeistoczył się cztery miesiące temu w roślinojadka i z zapałem zajada przyrządzane przeze mnie, czasem nieco eksperymentalne, warzywne potrawy, choć dawniej szczególnym miłośnikiem jarzyn nie był.
A naprawdę, jest z czym poszaleć, bo w końcu warzyw mamy do wyboru naprawdę sporo. Co prawda letnio-jesienny okres warzywnej prosperity właśnie się kończy, ale myślę że dam sobie radę i zimą, choć nie będę już wracała tak radośnie objuczona z sobotniego bazaru.
Parę fotek z moich warzywnych obiadków, ot tak, dla zachęty:
Kabaczek w towarzystwie ciecierzycy, papryki i jarmużu, a wszystko w tomacie. Jarmużu dodałam w ostatniej chwili, głównie dla koloru, a okazał się przyjemnie chrupiącym i bardzo smacznym dodatkiem.
Kapusta włoska z fasolą, też w tomacie.
Dodałam do niej papryki wędzonej i to był strzał w dziesiątkę. Taki fasolowy bigosik. Pyszny!
Smażony kalafior z marchewką - niedawno odkryte przez przypadek połączenie. Bardzo fajne, naprawdę. A koperek do kalafiora to dla mnie jak kropka nad i.
Przypomniało mi się, że w dzieciństwie nieraz jadłam ziemniaki ubijane razem z gotowaną marchewką. Teraz często tak robię. Bakłażan w sosie czosnkowo - sojowym, tak trochę niby po tajsku.
Niektóre fotki znów niestety są kiepskie, mam nadzieję, że nie wpływają bardzo ujemnie na apetyczność wyglądu moich obiadków... Będę sobie chyba musiała jakieś kulinarne foto-studio zorganizować, bo przy zwykłej lampie te zdjęcia wychodzą mocno takie sobie :(
A na koniec pomidory, które musieliśmy ewakuować z krzaków przed nadchodzącym zimnem. Trochę się martwiłam, że nie zdążyły dojrzeć. Ale z drugiej strony korciło mnie zawsze, żeby spróbować jak smakują smażone, a wszystko przez Fannie Flag i jej książkę :)
No więc już wiem, że są warte grzechu. Posoliłam je, popieprzyłam i przed smażeniem obsypałam plasterki mąką kukurydzianą. Wyszły pyszne, lekko kwaskowe, ale miękkie i jednocześnie trochę chrupiące, dzięki panierce.
Bardzo często szukam warzywnych inspiracji w necie. Jest tego bardzo dużo, wystarczy sobie zajrzeć na durszlak.pl, albo po prostu wpisać w wyszukiwarce co tam sobie chcemy i zaraz propozycji jest co nie miara. Ja na ogół tylko podłapuję pomysł, a potem już sama kombinuję szczegóły. Nie mam cierpliwości do przepisów, taka już moja natura. Czasem oczywiście później nie pamiętam co z czym i jak robiłam, ale dzięki temu kulinarnym improwizacjom w moim życiu nie ma końca...
Do czego i Was namawiam gorąco :)
Z zielonych pomidorow czesto robie dzem. Pomidory smaze z cebula, papryka - przyprawy wedlug gustu.
OdpowiedzUsuńPozniej dodaje do sosow, zup, jak kto lubi. Oczywiscie smazone w panierce tez smakuja przepysznie.
Smaczny blog! - pozdrawiam:)
Jak miło, że zajrzałaś :) Dżem brzmi ciekawie, nie powiem. Kiedyś był w sprzedaży ketchup z zielonych pomidorów, ale wyglądał dość nieapetycznie i kupiłam tylko raz, nigdy więcej. A w sumie, można by pewnie te pomidory zielone na wiele sposobów wypróbować. W przyszłym roku wypróbuję.
UsuńWszystko wygląda apetycznie! Bardzo:)
OdpowiedzUsuńO, miło mi :) Dziękuję bardzo!
UsuńNo kto by pomyślał, obie mamy mężów roślinojadków.
OdpowiedzUsuńBardzo kuszące te obiadki.
No kto by pomyślał... Świat się zmienia. Jak dobrze, że czasem na lepsze :)
OdpowiedzUsuń